Mam koleżankę. Wykształconą. Inżynier jednego kierunku, magister drugiego. Nie, żeby było to szczególnie istotne, ale po ludziach z dyplomami wyższych uczelni czasami oczekuje się używania mózgu. Wiedziałam od dawna, że ma sukę yorka. A raczej "yorka", bo pies kupiony od kogoś tam ze wsi według mnie nigdy koło yorkshire terriera nawet nie stał. Okazało się, że wraz z rodziną wpadła na pomysł, by ją "dopuścić". Dlaczego? Bo wszyscy krewni i znajomi królika namawiali, że oni by wzięli szczeniaczki, że takie piękne itede itepe. Poza tym no w końcu by wypadało, żeby suka chociaż raz miała szczeniaki (to swoją drogą jeden z mitów, który wkurza mnie tak bardzo, że mam ochotę rzucić w rozmówcę czymś ciężkim).
Dopuścili. Do kogo - nie wiem. Pewnie też do jakiegoś wiejskiego championa. W ciąży? No chyba. Nikt nie zatroszczył się, by zabrać na USG. Gdy pies przybrał rozmiar małej beczki stało się jasne, że w ciąży. Nikt jednak nie zatroszczył się, by jakoś ustalić termin porodu, przygotować kojec porodowy, więc nikt też nie miał suni specjalnie na oku. Urodziła niespodziewanie, tam gdzie zazwyczaj spała - w kotłowni. Gdy rano przyszli ją wypuścić, trzy szczeniaki już nie żyły. Okutane były w jakieś szmaty, na których zazwyczaj spała sunia. Pewnie się udusiły.
Żywe zostały dwa pseudoyorki. Miały iść do krewnych i znajomych królika, pamiętacie? No, ale jak już się urodziły, to wszyscy stracili zapał. Jednak nie, bo mam małe dzieci, bo za dużo zachodu, bo przecież prababcia ma alergię... Klasycznie. Co więc zrobić? No oczywiście sprzedać. Przypomniałam, że handel psami i kotami poza zarejestrowanymi hodowlami jest nielegalny. Ale oczywiście spotkałam się z oburzeniem, bo jak za darmo oddać, jak to zadbane yorki.
W kwestii zadbania... Szczeniaki pięciotygodniowe. Nieodrobaczane. Zwróciłam uwagę, że by już wypadało. Zdziwienie. No jak to takie małe. Jak tu tą "wielką tabletkę z zoologicznego" im podać? Chociaż już swędziały mnie ręce i na końcu języka miałam brzydkie słowo, tłumaczyłam cierpliwie, żeby zabrać do lek weta, a on ustali terminy odrobaczania i szczepienia i powie w ogóle jak dbać o te szczenięta. Nie wydaje mi się, bym ją przekonała. Później okazało się jeszcze, że rodzina ochoczo dokarmia je mlekiem krowim, bo te karmy dla szczeniąt to takie drogie... A w ogóle jeden szczeniak ma katar i oczy mu ropieją. Zabrać do lekarza? Nieeee... Nagrać milion filmików jak kicha? Pewnie! Nie udało mi się zachować spokoju.
Piszę to wszystko ku przestrodze. Właśnie takie szczenię może do Was trafić, gdy kupujecie yorka od "normalnej rodziny", która "tak tylko dopuściła sukę". Nieodrobaczone, niezaszczepione, karmione czymkolwiek, które lek weta nie widziało na oczy. Ale matka przecież zadbana i szczęśliwa.
Ludziom wydaje się, że rozmnażanie zwierząt to żadna filozofia, że skoro suka żyje i ma się dobrze, to przecież małe też sobie poradzą.
Ludziom wydaje się, że rozmnażanie zwierząt to żadna filozofia, że skoro suka żyje i ma się dobrze, to przecież małe też sobie poradzą.
A i jakby ktoś się zastanawiał - usłyszałam, że tylko się bezpodstawnie czepiam.