Przez pierwszą rundę rozumiem cotygodniowe wejściówki, które czyhały na nas od początku semestru aż do teraz.
Wygrana = zdanie wszystkich wejściówek na pozytywne oceny i to bez żadnej osławionej trói z dwoma minusami. Czuję się teraz trochę jak żołnierz bez karabinu - przejść przez mikro bez trói na szynach. Ale spokojnie, wszystko da się nadrobić w następnym semestrze!
Znaczy to wszystko tyle, że mogę nie podchodzić do rundy drugiej, czyli kolokwium i tanecznym krokiem oddalić się w stronę nowego semestru. Mogę też, co jest opcją zdecydowanie bardziej kuszącą, spróbować napisać kolokwium. Bowiem krążąca legenda mówi o tym, że nieliczni śmiałkowie, którzy podejmą walkę mimo możliwości poddania się i wyjdą z niej obronną ręką, zostaną zwolnieni z połowy egzaminu. Połowy! Ta wizja jest zbyt piękna, by w ogóle mogła zamieszkać na dobre w moim umyśle.
W sumie pewności nie mam, jak to wszystko będzie działać i nawet jeśli nie zdam kolokwium to nadal będzie ta dzika satysfakcja z wytrwania w zaliczaniu wejściówek. Lubię cieszyć się z małych rzeczy.
Tak w ogóle to naprawdę lubię mikrobiologię. Obok fizjologii jest to drugi przedmiot na trzecim semestrze, który darzę pozytywnymi uczuciami. Wszystkie inne najchętniej wyrzuciłabym z ostatniego piętra Pałacu Kultury.
Ukradzione ze stronki "Mordor na medycynie" |