Zakład Parazytologii to chyba najbardziej prostudenckie miejsce w całym Coll Vecie, dlatego spędzenie tam piętnastu godzin w ciągu tygodnia nie wydaje się nikomu straszne. W dodatku miła jest świadomość, że wreszcie robimy coś praktycznego i pożytecznego.
Staż odbywa się w sześcio lub siedmioosobowych grupach. Zapisujemy się już na początku szóstego semestru. Polecam załatwić sobie w miarę wczesny termin, zanim jeszcze zacznie się nawał zaliczeń. Każda grupka dostaje swojego mentora, czyli opiekuna stażu, który wszystko tłumaczy, przydziela zadania, sprawdza wyniki pracy, a później prowadzi ustne zaliczenie z praktyk. Tak naprawdę jednak w razie problemu można poprosić kogokolwiek z zakładu - każdy pomoże, gdy tylko będzie miał wolną chwilę.
Do naszych zadań należy przede wszystkim badanie... kupy. Czasami jest to kał przyniesiony przez klientów z zewnątrz (tak, zakład prowadzi takie usługi), a gdy brak świeżego materiału, doskonalimy nasze umiejętności praktyczne, korzystając z kupy wyciągniętej z lodówki (co nie znaczy, że jest pozbawiona ona swego wspaniałego zapachu). Oprócz wykonania części technicznej (odważanie, mieszanie, dekantacja, flotacja, wirowanie - co dusza zapragnie) do nas należy też ocena preparatu pod mikroskopem. Szczególnie na początku jest to trudne, bo wszystko wygląda jak oocysta, a wymarzone jajo tasiemca okazuje się być pyłkiem.
Poza tym zawsze jest do wykonania jakaś sekcja parazytologiczna. My mieliśmy królika (okazało się, że zdechł na kokcydiozę) i borsuka, u którego nie wykryliśmy nic szczególnego oprócz myszy w żołądku :D Wiem, że trafiają się szopy, krety, a rok przed nami mieli nawet małpę. Tak więc okazy znacznie ciekawsze niż przyjdzie nam oglądać na patomorfologii.
W laboratorium znajduje się magiczna książka stażowa, w której trzeba zapisywać godziny swojej obecności na stażu. Tradycją stało się już, że każda grupa dowolnie ozdabia swoją stronę w książce - są rysunki, komiksy, wierszyki, wycinanki... Ogranicza nas tylko nasza kreatywność. Wraz z egzaminem z parazytologii, zakład nagradza autorów najlepszych prac jakimś drobnym upominkiem.
https://www.facebook.com/permalink.php?story_fbid=944258975669272&id=572327802862393
Atmosfera jest naprawdę cudowna. Zapomniałeś fartucha? Weź jeden z szafy! Rękawiczki? Są tutaj! Stłukłaś zlewkę? To na szczęście!
Tu nie ma głupich pytań, nie ma głupich studentów, można podśpiewywać piosenki lecące w radiu, albo zrobić sobie selfie z prowadzącym.
Staż kończy się ustnym zaliczeniem, które jest bardzo przyjemne - pytania w stylu jakie pasożyty wykryliśmy, jakie metody stosowaliśmy, jak przeprowadza się badanie kału taką i taką metodą... Nic trudnego.
Pozdrawiam znad farmakologii :)
Staż odbywa się w sześcio lub siedmioosobowych grupach. Zapisujemy się już na początku szóstego semestru. Polecam załatwić sobie w miarę wczesny termin, zanim jeszcze zacznie się nawał zaliczeń. Każda grupka dostaje swojego mentora, czyli opiekuna stażu, który wszystko tłumaczy, przydziela zadania, sprawdza wyniki pracy, a później prowadzi ustne zaliczenie z praktyk. Tak naprawdę jednak w razie problemu można poprosić kogokolwiek z zakładu - każdy pomoże, gdy tylko będzie miał wolną chwilę.
Do naszych zadań należy przede wszystkim badanie... kupy. Czasami jest to kał przyniesiony przez klientów z zewnątrz (tak, zakład prowadzi takie usługi), a gdy brak świeżego materiału, doskonalimy nasze umiejętności praktyczne, korzystając z kupy wyciągniętej z lodówki (co nie znaczy, że jest pozbawiona ona swego wspaniałego zapachu). Oprócz wykonania części technicznej (odważanie, mieszanie, dekantacja, flotacja, wirowanie - co dusza zapragnie) do nas należy też ocena preparatu pod mikroskopem. Szczególnie na początku jest to trudne, bo wszystko wygląda jak oocysta, a wymarzone jajo tasiemca okazuje się być pyłkiem.
Poza tym zawsze jest do wykonania jakaś sekcja parazytologiczna. My mieliśmy królika (okazało się, że zdechł na kokcydiozę) i borsuka, u którego nie wykryliśmy nic szczególnego oprócz myszy w żołądku :D Wiem, że trafiają się szopy, krety, a rok przed nami mieli nawet małpę. Tak więc okazy znacznie ciekawsze niż przyjdzie nam oglądać na patomorfologii.
W laboratorium znajduje się magiczna książka stażowa, w której trzeba zapisywać godziny swojej obecności na stażu. Tradycją stało się już, że każda grupa dowolnie ozdabia swoją stronę w książce - są rysunki, komiksy, wierszyki, wycinanki... Ogranicza nas tylko nasza kreatywność. Wraz z egzaminem z parazytologii, zakład nagradza autorów najlepszych prac jakimś drobnym upominkiem.
https://www.facebook.com/permalink.php?story_fbid=944258975669272&id=572327802862393
Atmosfera jest naprawdę cudowna. Zapomniałeś fartucha? Weź jeden z szafy! Rękawiczki? Są tutaj! Stłukłaś zlewkę? To na szczęście!
Tu nie ma głupich pytań, nie ma głupich studentów, można podśpiewywać piosenki lecące w radiu, albo zrobić sobie selfie z prowadzącym.
Staż kończy się ustnym zaliczeniem, które jest bardzo przyjemne - pytania w stylu jakie pasożyty wykryliśmy, jakie metody stosowaliśmy, jak przeprowadza się badanie kału taką i taką metodą... Nic trudnego.
Pozdrawiam znad farmakologii :)
heh a u nas nie było miło :] Zostaliśmy przywitani w następujący sposób: "Witam na spotkaniu Anonimowych Kretynów. Kretynów, gdyż udowodnię wam, że o parazytologii nic nie wiecie. Anonimowych, bo przez ten tydzień nie warto uczyć się waszych imion". Ahhhh te wspomnienia :D
OdpowiedzUsuńNie znoszę takich prowadzących... Zapomniał wół, jak cielęciem był :)
UsuńChociaż po latach pewnie jest się z tego pośmiać.
Za to każdy miał ksywę ;] Ten konkretny doktor jest znany z bycia wulgarem. A zajęcia z nimi to stan-up comedy. Niby śmiesznie, ale na szóstym roku oczekiwania mieliśmy inne...
UsuńAle świetny pomysł z tą książką stażową i nagrodami! :D O tym jeszcze nie słyszałam. Inni powinni brać przykład, mnie niektóre katedry wręcz przerażają! Tacy prostudentcy prowadzący są najlepsi, może pośmiać się i pogadać. Pozdrawiam! :)
OdpowiedzUsuńHej :) trafiłam na Twój blog przypadkiem, szukając jakichś orientacyjnych informacji na temat weterynarii. Zachwyciłam się tak, że wczoraj przeczytałam wszyściutkie wpisy, a dzisiaj leciałam zakładać konto, żeby dodać komentarz. Piszesz strasznie ciekawie, bardzo przyjemnie się to czyta :)
OdpowiedzUsuńJestem obecnie w trzeciej klasie gimnazjum (tak, wiem że do studiów jeszcze trochę mam) ale myślę właśnie o weterynarii. W związku z tym mam do Ciebie parę pytań i bałabym meeeeega wdzięczna, gdybyś mi odpisała.
1. Jeśli mogę wiedzieć, to na jakim profilu byłaś w LO/ co zdawałaś na maturze?
2. Osobiście waham się pomiędzy biol-chemem, a biol-chem-matem. Który uważasz za przydatniejszy na wecie?
3. Jestem osobą dość odporną psychicznie, jednak trochę boję się swoich reakcji na niektóre przypadki. Jak to było z Tobą? Od początku nic Cię nie "ruszało", czy na pewne drastyczne rzeczy można się z czasem uodpornić?
Gdybyś znalazła chwilkę, żeby mi odpowiedzieć, byłoby super :) Jeszcze raz bardzo gratuluję świetnego bloga! Pozdrawiam serdecznie :)
Dzięki za miłe słowa :)
Usuń1. Byłam na biol-chemie, zdawałam rozszerzoną biologię, chemię i angielski
2. Matematyka jest potrzebna do rekrutacji tylko w Krakowie (nie wiem, czy są jakieś profity za rozszerzenie), a na samej wecie nie będziesz mieć z nią do czynienia w ogóle. Sama oceń, czy warto.
3. Na wszystko da się uodpornić. Przed pójściem na wetę nie byłam w stanie patrzeć na jakiekolwiek zabiegi na zębach (nie wiem dlaczego, od razu robiło mi się słabo). Teraz stomatologia interesuje mnie przeogromnie. Jak do tej pory miałam tylko jedną chwilę słabości, gdy wyciągaliśmy z jajek żywe zarodki kurze - trzeba było później odciąć im główki i takie to było... nieprzyjemne. Ale cała moje reakcja polegała na tym, że patrzyłam po prostu w bok, podczas gdy jedna dziewczyna musiała wyjść z sali. Wiadomo, człowiek nie jest z kamienia i czasami zareaguje emocjonalnie, ale uważam, że na wszystko można się zobojętnić.
Powodzenia w nauce :)
UsuńBardzo Ci dziękuję za odpowiedzi, na pewno będę tu jeszcze często zaglądać :)
Usuń