Tia, jasne. Ktoś naprawdę w to wierzył? No dobrze, ja miałam nadzieję. Która oczywiście zgasła po pierwszym tygodniu. Teoria, teoria i jeszcze raz teoria. Choroby zakaźne, wewnętrzne, zoonozy, toksykologia, higiena mięsa i mleka to po prostu siedzenie w ławkach i gapienie się na prezentację. W wielu przypadkach bezmyślne. Póki co tak samo jest na patomorfologii, ale niedługo zaczniemy sekcje. Nie wiem, czy to powód do radości. Niby wszystko lepsze niż przepisywanie slajdów do zeszytu, ale z moimi zdolnościami manualnymi, zapewne wpadnę do wnętrza jakiegoś konia.
Jest jeden promyk w tej teoretycznej rzeczywistości. Radiologia. To znaczy... Teraz niby musimy wkuwać budowę lampy, powstawanie promieni i temu podobne rzeczy, które mają bardzo wiele wspólnego z fizyką. Ale co jakiś czas doktor przerywa ćwiczenia, pokazując zdjęcia rentgenowskie. I wtedy Jaszczurce świecą się oczy, skryte za okularami. To jest piękne. Najpiękniejsze. Trochę magiczne. Szukanie sensu tam, gdzie na pozór go nie ma. Na ostatnich ćwiczeniach prowadzący (który wygląda kropka w kropkę jak Alan Harper z Two And Half Man) zapytał się, czy wolimy już wyjść, czy pooglądać zdjęcia. Zanim Jaszczurka ugryzła się w język, już rzuciła na całą salę, że zostajemy i oglądamy. Na szczęście grupa nie urządziła linczu. Wiele osób podziela moje odczucia co do radiologii.
Jest jeden promyk w tej teoretycznej rzeczywistości. Radiologia. To znaczy... Teraz niby musimy wkuwać budowę lampy, powstawanie promieni i temu podobne rzeczy, które mają bardzo wiele wspólnego z fizyką. Ale co jakiś czas doktor przerywa ćwiczenia, pokazując zdjęcia rentgenowskie. I wtedy Jaszczurce świecą się oczy, skryte za okularami. To jest piękne. Najpiękniejsze. Trochę magiczne. Szukanie sensu tam, gdzie na pozór go nie ma. Na ostatnich ćwiczeniach prowadzący (który wygląda kropka w kropkę jak Alan Harper z Two And Half Man) zapytał się, czy wolimy już wyjść, czy pooglądać zdjęcia. Zanim Jaszczurka ugryzła się w język, już rzuciła na całą salę, że zostajemy i oglądamy. Na szczęście grupa nie urządziła linczu. Wiele osób podziela moje odczucia co do radiologii.
Tak więc minęły trzy lata. Czy nauczyłam się na uczelni czegokolwiek praktycznego? Skłamałabym, zaprzeczając.
Umiem wymacać węzły chłonne - w teorii, bo w praktyce znalazłam je może dwa razy. I to nie na zajęciach uczelnianych.
Umiem osłuchiwać - w teorii, bo w praktyce słyszę dziwne rzeczy, których nie potrafię zidentyfikować.
Umiem badać palpacyjnie jamę brzuszną - pomińmy fakt, że potrafię w ten sposób stwierdzić jedynie, czy pies napina brzuch.
Umiem opukiwać - i tu faktycznie wszystko słyszę. Popadłabym w zachwyt gdyby nie to, że w praktyce nie widziałam, by ktokolwiek opukiwał małe zwierzęta.
Zakładanie opatrunków, iniekcje, pobieranie krwi, zakładanie wenflonów? A i owszem, było. W teorii. I w praktyce na zasadzie jeden zdechły pies na grupę. Więc było, nie ma co się czepiać!
Wyliczanie dawek leków, pobieranie ich, przygotowywanie kroplówek, morfologia, biochemia? Oczywiście, że nie. Wszystko to robiłam na nieobowiązkowych praktykach. Gdyby nie one, nie wiedziałabym, jak nabrać lek do strzykawki.
Zmierzam do tego, że po trzech latach studiów nie czuję się ani trochę mądrzejsza czy gotowa na zostanie lekarzem. Podczas gdy nasi rówieśnicy na lekarskim mają już kontakt z pacjentami, zbierają wywiady, dostają pierwsze przypadki, nam nadal nikt nie pozwala dotknąć się do żywego zwierzęcia. Zaczął się kolejny rok, siódmy semestr, a nic nie wskazuje na to, by sytuacja miała się zmienić.
Teoretycznie więc będziemy lekarzami. Praktycznie - absolwentami weterynarii. A to szalona różnica.
Umiem wymacać węzły chłonne - w teorii, bo w praktyce znalazłam je może dwa razy. I to nie na zajęciach uczelnianych.
Umiem osłuchiwać - w teorii, bo w praktyce słyszę dziwne rzeczy, których nie potrafię zidentyfikować.
Umiem badać palpacyjnie jamę brzuszną - pomińmy fakt, że potrafię w ten sposób stwierdzić jedynie, czy pies napina brzuch.
Umiem opukiwać - i tu faktycznie wszystko słyszę. Popadłabym w zachwyt gdyby nie to, że w praktyce nie widziałam, by ktokolwiek opukiwał małe zwierzęta.
Zakładanie opatrunków, iniekcje, pobieranie krwi, zakładanie wenflonów? A i owszem, było. W teorii. I w praktyce na zasadzie jeden zdechły pies na grupę. Więc było, nie ma co się czepiać!
Wyliczanie dawek leków, pobieranie ich, przygotowywanie kroplówek, morfologia, biochemia? Oczywiście, że nie. Wszystko to robiłam na nieobowiązkowych praktykach. Gdyby nie one, nie wiedziałabym, jak nabrać lek do strzykawki.
Zmierzam do tego, że po trzech latach studiów nie czuję się ani trochę mądrzejsza czy gotowa na zostanie lekarzem. Podczas gdy nasi rówieśnicy na lekarskim mają już kontakt z pacjentami, zbierają wywiady, dostają pierwsze przypadki, nam nadal nikt nie pozwala dotknąć się do żywego zwierzęcia. Zaczął się kolejny rok, siódmy semestr, a nic nie wskazuje na to, by sytuacja miała się zmienić.
Teoretycznie więc będziemy lekarzami. Praktycznie - absolwentami weterynarii. A to szalona różnica.
Powiem Ci, że właśnie wkroczyłem na słynny trzeci rok i z tego co widzę to będzie kolejny teoretyczny rok... Jest to trochę nieuczciwe względem nas, bo ciągle człowiek siedzi w książkach a o praktyce można pomarzyć ;) Co więcej po pierwszych praktykach w gabinecie mam takie samo wrażenie jak Ty, że dużo więcej się tam nauczyłem/nauczę niż na uczelni. Czasu się ma niewiele, bo nauka.. a ta nauka często jest drobiazgowa i nieprzydatna w praktyce weterynaryjnej.
OdpowiedzUsuńNa trzecim roku przynajmniej była ta diagnostyka, gdzie oprócz dermatologii i analityki wszystkie ćwiczenia były praktyczne. Później chirurgia, gdzie też często było coś do roboty. A teraz jest... wielkie nic.
UsuńPowiem Ci, że nie pocieszasz ;) Może z drugiej strony lepsze to niż nic ;)
OdpowiedzUsuńMówię jak jest :) Możecie przynajmniej się przygotować i nie być rozczarowanym. Tylko zobojętnionym.
UsuńPodpytam jeszcze... jak oceniasz 3 rok pod względem trudności? Gorszy jest semestr zimowy/letni ? Jakie przedmioty były wyjątkowo trudne?
UsuńNa trzecim roku mikroby (a raczej bakterie) mnie przeorały i nie pozostawiły suchej nitki. Patofizjo i farma na kolokwiach były do ogarnięcia, ale przed egzaminem zrobił się mały koszmar. Według mnie semestr letni był lepszy, bo wreszcie skończyło się mikro, a zaczęła chirurgia i inne mało szkodliwe przedmioty.
UsuńO matko, u nas na IV roku 3/4 zajęć siedzimy w oborze lub na sali z krową w poskromie (mamy blok zwierząt gospodarskich), nawet na chorobach ryb mamy zajęcia praktyczne, do tego raz w tygodniu wyjeżdżamy na Swojec, gdzie mamy kilkadziesiąt krów do macanka i szczerze brakuje mi siedzenia w ławkach w białym fartuchu, kiedy nie śmierdziałam oborą i nie miałam krowiego łajna we włosach:(
OdpowiedzUsuń...czasem ładnie wyglądamy na higienie mięsa czy prawie sanitarnym <3
Muliebrisus pozdrawia z Wroc :*
Mówiłaś (ale albo ja tego posta nie widze, albo go usunęłaś :( ) że rozwiązują grupy bo zostaje mniej osób- ludzie sami rezygnują, przenoszą sie na inne uczelnie czy zwyczajnie nie zdają i się już poddają? Nie brzmi to zachęcająco :D
OdpowiedzUsuńUsunęłam, bo sprawa się rozwiązała, a poza tym trochę się przestraszyłam, bo dziakanat wezwał inną blogerkę na dywanik z powodu jej twórczości. Więc no. Nic takiego nie miało miejsca :D
UsuńTrochę osób zrezygnowało po pierwszym i drugim roku, po prostu znaleźli inną drogę w życiu. I wtedy faktycznie zniknęły dwie grupy, ale to nie było tak, że odeszła połowa osób czy coś takiego. Wcale nie trzeba było rozwiązywać grup. Ale cóż, lepiej będę już siedzieć cicho w tym temacie :D
Dzięki za odpowiedź, raźniej czytać że odchodzą z własnej woli, a nie że taki przesiew że grupy rozwiązują :D (zwłaszcza jak nic nie wychodzi, a to dopiero drugi miesiąc drugiego roku :D)
UsuńPrzesiew jest raczej na pojedynczych przedmiotach - anatomia i mikro chyba koszą najwięcej. Ale warunek zdarza się nawet najlepszym, to nie koniec świata.
UsuńDrugi rok był paskudny. Anatomia, fizjologia, biochemia plus jakieś pierdoły z chowu i dobrostanu... Ugh. Cóż, później nie będzie łatwiej, ale na pewno ciekawiej :D