Patomorfologia
Oczywiście dalej zajmujemy się sekcjami, ale w ostatnim semestrze dodatkową atrakcją jest trzyczęściowy egzamin.
Pierwsza (zazwyczaj) jest sekcja. Sposób przeprowadzania egzaminu zależy od prowadzącego. Doktor L. skupia się na technice sekcyjnej, podczas gdy pewna persona urządza przedsmak zdawania teorii, wypytując o jakieś szczegóły, do których człowiek absolutnie nie ma głowy. W ostatecznym rozrachunku zdają wszyscy.
Następną częścią są "szkiełka", czyli rozpoznawanie preparatów mikroskopowych. Był to jaszczurkowy koszmar. Niby krążą wszelakie prezentacje z obowiązującymi nas preparatami, ale te, którymi dysponuje katedra, są chyba z innego świata. Byłam bliska łez, gdy okazało się, że wszystkie swoje szkiełka mogę opisać jako "zamazane różowe gówno". Dzięki niebiosom, że można było się ze sobą konsultować. Doktor L. też był przekochany, besztając nas jedynie za... brak pewności siebie.
Ostatnia, zdecydowanie najgorsza, jest teoria. Jest to pięć bardzo obszernych pytań + kilka (osiem? nie pamiętam) zdjęć zmian sekcyjnych do rozpoznania. Nic mądrzejszego nie powiem, bo na pierwszym terminie najpierw z opadniętą szczęką przeczytałam pytania, później z wytrzeszczonymi oczami popatrzyłam na zdjęcia, po czym wyprułam z sali wraz z połową innych zdających, odprowadzana brawami profesora.
Higiena mięsa
Formuła ćwiczeń się nie zmieniła. Mieliśmy jeszcze jeden wyjazd do rzeźni, podczas którego teoretycznie zdawaliśmy egzamin z naszych umiejętności badania poubojowego świń. Znowu trafiła nam się para najsympatyczniejszych doktorów, więc wszyscy dostali piątki, ale z tego co mi wiadomo niektóry potrafili stawiać dwóje i odsyłać na ustne zaliczenie.
Egzamin to test podobny do tego, który pisaliśmy na mleku. Po pierwszym terminie egzaminu następuje wręczenie Złotych B... Hmmm, chyba nie wolno mi dokończyć.
Rozród koni
Kilka razy chodziliśmy do klaczy (jednak często jako ostatnia grupa słyszeliśmy, że "jest późno i konie już śpią") i raz robiliśmy pozorowaną fetotomię. Poza tym to standardowe przepisywanie prezentacji. Grupy doktora K. muszą nastawić się na cotygodniowe odpytywanie, przy czym treść pytań, a już zwłaszcza prawidłowe odpowiedzi, są co najmniej dziwne. Sypią się dwóje, ale nie ma za nie żadnych konsekwencji. Natomiast jeśli ktoś dobrze odpowie doktorowi, może dostać niespodziewaną czwórkę, która później równie niespodziewanie zwolni z zaliczenia.
Pierwszy termin "zaliczenia na prawach egzaminu" jest pisemny, kolejne ustne u profesora.
Chirurgia koni
Składa się z okulistyki, stomatologii i ortopedii. Okulistyka u profesora B. - bardzo sympatycznie, jest z tego zaliczenie. Stomatologia to chyba dwa ćwiczenia, nie mieliśmy żadnego kolokwium. Ortopedia - wszystko i nic. Bujałam się z nią do września, jakby ktoś pytał :D
Rozród bydła
Jedyne praktyczne ćwiczenia to szycie uszkodzeń krocza. Chociaż wyjazd do Uhruska też był w ramach tego przedmiotu.
Trwa dwa semestry, dlatego w sesji letniej zdaje się tylko ustne kolokwium u jednego z prowadzących. Ogólnie bardzo w porządku.
Interna bydła
Chciałabym powiedzieć, że wyniosłam coś z tego przedmiotu, ale niestety. Gdyby przyszło mi zbadać krowę, może udałoby mi się wykrzesać z odmętów umysłu jakąś wiedzę, którą posiadłam na diagnostyce, ale bardziej prawdopodobnym jest, że z wrzaskiem uciekłabym z obory, gubiąc po drodze stetoskop.
Są dwa kolokwia, u nas jedno było pisemne, drugie ustne. Większość osób jest zwolnionych z egzaminu (trzeba mieć średnią 4,0), a reszta szczęśliwców musi rozwiązać test.
Dermatologia
W planie kryje się jako jedne z chorób koni. Tymczasem jest to najprawdziwsza dermatologia psów i kotów. Ćwiczenia były genialne, przynajmniej z doktorem A. Analizowaliśmy przypadki kliniczne, ćwiczyliśmy rozmowy z właścicielami zwierzęcia, musieliśmy sami proponować badania, leczenie i tak dalej. Generalnie super sprawa. Naprawdę dużo pamiętam. Kolokwium jest jedno, u nas było ustne. Egzamin testowy. Można być zwolnionym.
Choroby ryb
Najbardziej absurdalny, abstrakcyjny i nieprzydatny przedmiot. Jaszczurka wszystkie ćwiczenia przespała, więc ma tylko mgliste pojęcie, że chyba dotyczyły parazytologii. Dwa razy robiliśmy sekcję (karpia i pstrąga) i o ile uwielbiam sekcje na patomorfach, tak tutaj nie byłam w stanie zbliżyć się do rybich flaków. OHYDA. Tyle w temacie. W ramach przedmiotu mieliśmy też wyjazd na stawy hodowlane, z którego nie wyniosłam nic merytorycznego, ale bez dwóch zdań było fajnie.
Kolokwium jest jedno, trzeba rozpoznać ileśtam zdjęć pasożytów.
Można być zwolnionym z egzaminu albo z jego połowy, mieć przedtermin, inne cuda wianki, ale jak zwykle - mnie o to nie pytajcie.
Choroby zwierząt futerkowych
Przedmiot prowadzony przez doktora dobrze znanego z zoonoz. Spokojny i nudny. W jego ramach odbywa się wyjazd na farmę lisów i norek. W sobotę. Ponad 200 kilometrów od Lublina. Jesteśmy pierwszym rocznikiem, u którego wyprawa ta wypaliła, bo w poprzednich latach odwoływana była przez zarazy, powodzie czy inne klęski żywiołowe. Zaliczenie podobne jak na zoonozach, a więc dosyć przystępne.
Wakacyjne praktyki
Kliniczne i rzeźniane, odpowiednio cztery i dwa tygodnie. Mamy dowolność wyboru placówki, nie musimy z góry zgłaszać jej do opiekuna praktyk, tak więc stresu i roboty jest z tym znacznie mniej niż było dwa lata temu. Liczę, że praktyki będę opisywać przez wakacje.
Już tylko trzy semestry.
Trzy semestry.
I Jaszczurka faktycznie zostanie lekarzem weterynarii.
Przynajmniej w teorii.
wtorek, 27 czerwca 2017
piątek, 23 czerwca 2017
A gdyby tak olać sesję?
Zawsze powtarzałam, że daleko mi podejściem do większości studentów-blogerów, którzy chwalą się swoimi osiągnięciami, motywują do nauki i tak dalej. Lubię weterynarię, ale w studiach nie podoba mi się zbyt wiele rzeczy, bym mogła traktować je z należytą powagą.
Dlatego zamiast martwić się zaliczeniami, wyruszyłam w podróż. Jedną. Drugą. W efekcie zaliczone mam tylko choroby zwierząt futerkowych, internę bydła i rozród bydła. Nie pojawiłam się na mięsie i chirurgii koni. Niczego nie żałuję. Przeżyłam najpiękniejsze momenty w swoim życiu, spełniłam marzenia. Zyskałam coś, co niczym talizman będzie ze mną do końca życia i czego nikt mi nie odbierze. Poetycko się zrobiło, prawda?
... nie bierzcie ze mnie przykładu.
Miałam bardzo ambitny plan, by przyjść na dermatologię i drugi termin chirurgii, ale... No właśnie. Tutaj do akcji wkracza czynnik nieprzewidziany. Ból gardła od dwóch dni? Nic nowego, samo przejdzie. Tak jak ból głowy. Ale prawie 40 stopni gorączki zmusiło mnie do doczołgania się do gabinetu lekarza. Angina ropna, szmery w płucach, początki zapalenia zatok. Jak to możliwe? Nie wiem. Pan doktor twierdził, że powinnam czuć się źle od co najmniej tygodnia. Antybiotyk i zakaz wyłażenia z łóżka nie powstrzymałyby Jaszczurki przed wypełznięciem na egzamin. Ale fakt, że fizycznie nie byłam w stanie się podnieść, jednak zrobił swoje. A w głowie tylko myśl, że trzeci etap moich podróży dopiero przede mną. I bardzo nie chciałabym powikłać sobie tego całego koktajlu chorób jakimś zapaleniem płuc.
Podsumowując - jeśli prześlizgnę się przez tą sesję bez żadnego warunku, to będzie cud.
Praktyki kliniczne już załatwione. Rzeźniane niestety też. Modlę się, by pozwolili mi tam nie chodzić, ewentualnie chodzić co dwa dni. Cokolwiek. Obawiam się, że doznam trwałego uszkodzenia mózgu, oglądając codziennie ubój. Ewentualnie mam bardzo ambitny plan widowiskowego omdlenia, które będzie powtarzać się za każdym razem, gdy wprowadzą mnie na halę uboju. Myślę, że w pewnym momencie nie będę musiała udawać.
Polecam bardzo:
Mi samej daleko do gadania jak native speaker, ale myślałam, że robiąc filmik promocyjny wypadałoby zadbać przynajmniej o to, żeby wypowiedzi były sklecone w sposób gramatycznie poprawny.
Jak tam, maturzyści?
Ktoś zamierza "DŻOJN AS" i "KOM TU LUBLIN?" :D
Dlatego zamiast martwić się zaliczeniami, wyruszyłam w podróż. Jedną. Drugą. W efekcie zaliczone mam tylko choroby zwierząt futerkowych, internę bydła i rozród bydła. Nie pojawiłam się na mięsie i chirurgii koni. Niczego nie żałuję. Przeżyłam najpiękniejsze momenty w swoim życiu, spełniłam marzenia. Zyskałam coś, co niczym talizman będzie ze mną do końca życia i czego nikt mi nie odbierze. Poetycko się zrobiło, prawda?
... nie bierzcie ze mnie przykładu.
Miałam bardzo ambitny plan, by przyjść na dermatologię i drugi termin chirurgii, ale... No właśnie. Tutaj do akcji wkracza czynnik nieprzewidziany. Ból gardła od dwóch dni? Nic nowego, samo przejdzie. Tak jak ból głowy. Ale prawie 40 stopni gorączki zmusiło mnie do doczołgania się do gabinetu lekarza. Angina ropna, szmery w płucach, początki zapalenia zatok. Jak to możliwe? Nie wiem. Pan doktor twierdził, że powinnam czuć się źle od co najmniej tygodnia. Antybiotyk i zakaz wyłażenia z łóżka nie powstrzymałyby Jaszczurki przed wypełznięciem na egzamin. Ale fakt, że fizycznie nie byłam w stanie się podnieść, jednak zrobił swoje. A w głowie tylko myśl, że trzeci etap moich podróży dopiero przede mną. I bardzo nie chciałabym powikłać sobie tego całego koktajlu chorób jakimś zapaleniem płuc.
Podsumowując - jeśli prześlizgnę się przez tą sesję bez żadnego warunku, to będzie cud.
Praktyki kliniczne już załatwione. Rzeźniane niestety też. Modlę się, by pozwolili mi tam nie chodzić, ewentualnie chodzić co dwa dni. Cokolwiek. Obawiam się, że doznam trwałego uszkodzenia mózgu, oglądając codziennie ubój. Ewentualnie mam bardzo ambitny plan widowiskowego omdlenia, które będzie powtarzać się za każdym razem, gdy wprowadzą mnie na halę uboju. Myślę, że w pewnym momencie nie będę musiała udawać.
Polecam bardzo:
Mi samej daleko do gadania jak native speaker, ale myślałam, że robiąc filmik promocyjny wypadałoby zadbać przynajmniej o to, żeby wypowiedzi były sklecone w sposób gramatycznie poprawny.
Jak tam, maturzyści?
Ktoś zamierza "DŻOJN AS" i "KOM TU LUBLIN?" :D
Subskrybuj:
Posty (Atom)