Za każdym razem, gdy mówisz, że lekarze weterynarii
"zdzierają kasę" lub robią wszystko tylko dla pieniędzy.
Za każdym razem, gdy odmawiasz badań, żądając jednak, by
wiedzieć "co jest nie tak z moim zwierzakiem".
Za każdym razem, gdy przypadkowo dowiadujesz się, że ktoś
jest lekarzem weterynarii i prosisz go o darmową poradę odnośnie twojego
zwierzaka w miejscu absolutnie do tego nieodpowiednim.
Za każdym razem, gdy obsmarowujesz lekarza weterynarii w
sieci, gdy wszystko zostało wykonane zgodnie z procedurami, ale twój zwierzak i
tak zmarł.
Za każdym razem, gdy twoje zaniechanie i brak profilaktyki
spowodował przedwczesną śmierć twojego zwierzaka, a i tak obwiniłeś lekarza
weterynarii.
Za każdym razem, gdy lekarz przychodzi do pracy wcześniej i
zostaje do późna, ponieważ twój chory od kilku dni zwierzak stał się nagłym
przypadkiem o 21 w piątek, a ty żądasz wizyty, mówiąc, że tylko lekarze bez
serca nie będą leczyć twojego skarba.
Za każdym razem, gdy narzekasz na koszty leczenia
weterynaryjnego, porównując ludzką medycynę i ubezpieczenie zdrowotne do
posiadania zwierzaka.
Za każdym razem, gdy nie zapłacisz rachunku i myślisz, że
masz do tego prawo.
Za każdym razem, gdy wchodzisz do kliniki i grozisz, że
"zniszczysz kogoś, jeśli popełni jakikolwiek błąd przy moim skarbie".
Za każdym razem, gdy lekarz weterynarii po studiach patrzy
na setki tysięcy złotych kredytu i słucha, jak przyjechawszy do kliniki swoim nowym Mercedesem narzekasz na koszty sterylizacji z użyciem dobrego anestetyku i środków
przeciwbólowych.
Za każdym razem - jesteś częścią problemu.
Problemem są samobójstwa wśród lekarzy weterynarii.
***
Powyższy tekst jest luźnym tłumaczeniem facebookowego wpisu Tracy Mclelland Smit. Ja o żadnym samobójstwie nie myślałam i nie myślę, spokojnie. Nie znam też statystyk, więc nie mam pojęcia, jak wielu lek wetów decyduje się na odebranie sobie życia. Aczkolwiek tekst porusza ważną kwestię - bycia dupkiem. Bo taka gadanina uderza nawet w osoby silne psychicznie. Lekarz weterynarii nie jest maszyną, opalaną miłością do zwierząt.
Wg. badań amerykański naukowców (uwielbiam to stwierdzenie), lekarze weterynarii są w grupie obarczonej ryzykiem samobójstwa, gdyż tok studiów nie przygotowuje ich na zderzenie ze śmiercią pacjenta. Fakt, studia do tego nie przygotowują, ale dla mnie bardziej stresogenne od faktu śmierci, jest te kilka zdań, które zawarłaś w tym "credo". Przez ludzi mam ochotę, rzucić weterynarię i wyjechać w Bieszczady. Na szczęście frustracje buforuje rodzina i blog.
OdpowiedzUsuńBtw. Kradnę linka do tego wpisu, bo bardzo słusznie prawisz Jaszczurko :]
Może nie na temat, ale wpis, którego to dotyczy, był już dawno, więc myślę, że tutaj możesz zauważyć moje pytanie szybciej :)
OdpowiedzUsuńA chciałam zapytać o praktyki w rzeźni. Czy w ramach przedmiotu higiena mięsa studenci wybierają się razem z wykładowcami do rzeźni? Czy muszą odbyć praktyki na własną rękę? Czy oprócz praktyk wakacyjnych obowiązują też jakieś w ciągu roku? I czy uczelnia jakieś załatwia, tak, że można odbyć je całym rokiem/sporą grupą, czy raczej zależy to od studenta, czy woli szukać praktyk indywidualnie albo ze znajomymi?
Jak wiele godzin obowiązuje w Lublinie i czy zawsze można uniknąć bycia świadkiem samego procesu uboju? Czy wiele, że tak to ujmę, się widzi?
I czy egzamin odbywa się przed czy po praktykach?
Właściwie było to jedno pytanie: jak wyglądają praktyki w rzeźni - z tym, że bardzo rozwinięte. Ale z wielu powodów jest to nurtująca mnie kwestia, więc mam nadzieję, że będziesz w stanie mi odpowiedzieć? Bardzo mi na tym zależy. Z góry ogromnie dziękuję!
PS - Na razie przeczytałam tylko kilka wybranych wpisów, ale na pewno będę zaglądać na twojego bloga, bardzo podoba mi się styl, w jakim go utrzymujesz.
Ach, i jeszcze jedno: czy zdarzają się przypadki, że ktoś nie dał rady? Zrezygnował z praktyk/studiów albo przynajmniej się do tego przymierzał, komuś zrobiło się niedobrze itd.? Tego obawiałabym się w swoim przypadku.
UsuńW miarę po kolei...
UsuńTak, wybieramy się z wykładowcami do rzeźni. I to właśnie jest opisane we wspomnianym przez Ciebie starszym wpisie. Takich wyjazdów w sumie są trzy (dwa do ubojni świńskiej, jeden do drobiarskiej).
Tak, odbywamy praktyki na własną rękę. Wakacyjne. Po czwartym i piątym roku. W ciągu roku akademickiego nie ma żadnych rzeźnianych staży.
Praktyki wakacyjne każdy załatwia sobie we własnym zakresie, nikt nas nie instruuje, nie daje listy placówek, niczego nie załatwia.
Godzin praktyk wakacyjnych jest wszędzie tyle samo - 80. Tych w ciągu roku akademickiego - nie wiem.
U nas można było uniknąć oglądania uboju. Nie wiem, jak jest w rzeźniach, do których jeżdżą inne uczelnie, zapewne zależy to od układu hali. Na świniach widzieliśmy wszystko od momentu patroszenia. Na kurczakach chyba byliśmy przy uboju, ale nie patrzyłam :P
Egzamin jest po praktykach.
Nie potrafię do końca odpowiedzieć, jak wyglądają praktyki w rzeźni, bo wszędzie jest inaczej. Na dużych zwierzętach nacina się ośrodku i węzły chłonne na tuszy, na kurczakach tylko stoi i przygląda się taśmie. Twój zakres obowiązków zależy od tego, jak dogadasz się z tamtejszymi lekarzami.
Zdarza się, że komuś jest niedobrze. Chyba zawsze. U nas prowadzący byli młodzi i bardzo wyrozumiali, ale przypuszczam, że może być z tym różnie. Ale nikt ze studiów nie zrezygnował z powodu rzeźni, aż takie straszne to nie jest :P
No tak...
OdpowiedzUsuń