Praktycznie codziennie ktoś z "mojej" lecznicy pyta się, czy zostanę u nich na staż.
A ja naprawdę tego nie wiem.
Powinnam to już wiedzieć?
Wybiegam myślami raptem do następnego kolokwium, następnego koncertu i następnego weekendu.
Mam ochotę zrobić sobie koszulkę z napisem "nie pytaj mnie o przyszłość".
Janek, chociaż daleki od pytania mnie o cokolwiek prywatnego, też nie pomaga:
- Pobierz krew temu owczarkowi i zrób morfologię.
No okej. Wierzcie lub nie, ale zazwyczaj naprawdę trafiam w żyłę. Igłą. Bo wenflon nadal jest dla mnie czarną magią i złem najgorszym. Ale zawsze mam nad sobą jakiegoś mentora.
- Sama?
Janek unosi brwi, robiąc dobrze znaną mi minę "no-jednak-jesteś-głupsza-niż-kiedykolwiek-przypuszczałem".
- Jesteś już prawie lekarzem, co w tym dziwnego? Weź sobie do pomocy jakąś techniczkę, żeby pies nie odgryzł ci głowy.
Jak do tego doszło, że w tym samym miejscu, w którym marzyłam o nabraniu po raz pierwszy leku do strzykawki, Janek mówi mi, że jestem już prawie lekarzem?
Jakby mało było atrakcji, dostałam wczoraj świeże zwłoki do ćwiczeń. Robiłam USG pod dyktando lekarza i znalazłam nawet nadnercza (ale wielkich kamieni w pęcherzu nie zauważyłam :D), intubowałam, zacewnikowałam, wykonałam punkcję do jamy otrzewnowej, jamy opłucnowej, pęcherza... A na koniec delikwenta wykastrowałam.
I powiem Wam, że powoli, powoli... Coś z tego gąszczu niepotrzebnych i trudnych rzeczy zaczyna się wyłaniać. Czasami już sama wiem, co robić. Bywa tak, że czasami robię coś automatycznie, zanim jeszcze pomyślę.
... a czasami przez pięć minut mocuję się z pudełkiem od refraktometru, starając się otworzyć je ze złej strony.
Nie chcę jeszcze iść do pracy. Naprawdę, nie chcę jeszcze zasuwać dzień w dzień po minimum osiem godzin i czuć na sobie ciężar odpowiedzialności za zwierzęce życie. Ale z drugiej strony, gdy pomyślę sobie, że za kilka dni znowu muszę wracać na moją najcudowniejszą uczelnię, gdzie uczymy się samych przydatnych i praktycznych rzeczy, to wszystko przewraca mi się w środku na lewą stronę i mam ochotę iść na kolanach do szefa, wołając, że zostaję u niego na staż i w ogóle to chciałabym zacząć już teraz.
Jaszczurka stworzeniem pełnym sprzeczności.
I nie jestem fanką Drake'a, o nie, ten wers przyplątał mi się z zupełnie innej piosenki...
Czy mogłabyś bliżej opisać przedmiot higiena produktów pochodzenia zwierzęcego? Zafascynowały mnie głównie aspekt organoleptyczny, ale chętnie dowiem się wszystkiego. Czy u was na studiach też zdarzają się przypadki wegetarian/wegan, którym etyka utrudnia zaliczenie pewnych przedmiotów? Puszki wydają się tutaj idealnym polem do popisu :D
OdpowiedzUsuńPS - Powodzenia na praktycznie ostatnich metrach weterynaryjnej drogi!
Puszki to jedno wielkie przepisywanie slajdów. Na niektórych ćwiczeniach pod koniec jest część praktyczna i mamy próbować pasztet, oznaczać liczbę nadtlenkową, jakieś takie pierdoły. Badania organoleptycznego nie robi każdy, bo katedra by zbankrutowała, ale jedna albo dwie osoby, a później reszta grupy ma zjeść, co zostało :P Ale gdy powiesz, że jesteś wege, to żaden prowadzący nie będzie Cię gonił z kiełbasą.
UsuńNa studiach jest trochę wegetarian, ale nie robią oni afer w stylu "nie pojadę do rzeźni, bo sumienie mi nie pozwala", bo na pewno wtedy pożegnaliby się z zaliczeniem przedmiotu :P
Czyli to, o czym tak się nasłuchałam, to musiały być skrajne przypadki wege ekstrwmistów, nie występujące powszechnie i na większą skalę. Dobrze wiedzieć :D
UsuńA test smakowy interesował mnie właśnie pod względem ilości, bo na wterynarii studentów przecież nie brak. Ale nie sądzę, że z kolei ktoś bije się o możliwość skosztowania mięska, które wam serwują? :D