Coś o PGRze, coś o psie i wyszło na to, że nie powiedziałam, jak tam jaszczurkowe zmagania naukowe.
Fizjo zdane w drugim terminie. Tak, tym dziwnym drugim terminie. Szok taki, że chyba jeszcze raz muszę sprawdzić wirtualny dziekanat, chociaż robiłam to już z pięć razy. Nie mam pojęcia, jak mi się to udało. Choć raz dopisało mi szczęście. Wreszcie!
Z kolei epidemiologia niezdana. Szok tym bardziej. Znacie ten moment, gdy ogarniacie na kolosie/egzaminie wszystkie zadania, wychodzicie z sali z wielkim "EPIC WIN" w głowie, a potem, gdy przychodzi moment ogłoszenia wyników, musicie zbierać koparę z ziemi, jednocześnie mamrocząc "jak to, jak to, jak to?!"? Jeśli tak, to wiecie dokładnie, jak czuje się Jaszczurka. Na trzeci termin zostało oddelegowanych zaledwie kilkanaście osób z roku - w tym ja - i najgorsze jest to, że nie mam pojęcia, co zrobiłam źle. Powiem więcej - byłam pewna, że zrobiłam wszystko dobrze. Może przepisałam na kartkę, którą mieliśmy oddać, nie to co trzeba? Innego wyjścia już nie widzę. Zabawne byłoby mieć warunek z epidemiologii. Zabawne? Oj nie. To by było tragiczne. Musiałabym po raz drugi umierać z nudów na ćwiczeniach, odliczać rozpaczliwie minuty do końca i modlić się, by męka została skrócona.
Ze śmiercią własnego psa pogodziłam się już gdy pierwszy raz wiozłam go do weterynarza. Nie jestem w stanie wytłumaczyć tego racjonalnie, po prostu wiedziałam od początku, że umrze. Takie rzeczy chyba się czuje. Dlatego po samym uśpieniu szok/histeria/smutek trwały na tyle krótko, że zdecydowałam się wrócić do lecznicy. Nie była to dla mnie łatwa decyzja, bo będę z lekarzami, którzy widzieli mnie w najgorszych stanach emocjonalnych, ale to utwierdziło mnie w przekonaniu, że są wspaniałymi ludźmi. Wspierali mnie, nie skłaniali do żadnej decyzji, nie naciągali na koszta. To wszystko, cała ta sytuacja z moim psem, trochę otworzyła mi oczy. Nie wiem, czy będę wracać do lecznicy w Lublinie. Zdałam sobie sprawę, jak wiele spraw mi się tam nie podoba i odbiega od moich wyobrażeń. Uświadomiłam sobie, że moje wyobrażenia odnośnie traktowania klienta to też wyobrażenia innych ludzi. Chyba każdy oczekuje tego samego w ciężkich momentach. Ja znalazłam swoje miejsce w lecznicy w małym miasteczku, zarówno jako klient jak i praktykant. I zawsze, przekraczając próg, mam świadomość, że jestem tu mile widziana, nieważne w jakiej sprawie przychodzę. I to jest właśnie piękne.
Dlatego prawdopodobnie będzie znowu pojawiał się jakiś wakacyjny pamiętnik praktykanta, bo w zeszłym roku znalazło się parę osób, które czytało moje zmagania z wyższą weterynarią :)
Tak w ogóle to liczba wyświetleń zamieniła się w pięciocyfrową - kłaniam się przed Wami w pas i dziękuję bardzo za to, że czytacie moje przemyślenia.
Dawno nie było piosenki!
Epidemiologia to był przedmiot, z którego poprawialem wszystko, co było do uwalenia. I tez nie rozumiem, czemu. Wiec głową do góry! :)
OdpowiedzUsuńA praktyki proszę koniecznie opisać, bo ja bym się chciał bardzo dowiedzieć, jak to u was wygląda.
Co konkretnie chciałbyś poczytać o praktykach? Bo obowiązkowe już są za mną (hodowlane, czyli te w PGRze), teraz bawię się po prostu w wolontariusza w lecznicach :)
UsuńUsiadłam dziś przy komputerze.. i przeczytałam cały twój blog. Sama w przyszłości chciałabym być na studiach weterynaryjnych, dlatego ten temat niezmiernie mnie interesuje. Świetnie piszesz, twoje posty czyta się przyjemnie. Oddaje uznanie z prowadzenie tak wspaniałego bloga i życze wytrwałości w dalszej pracy nad nim! ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo za miłe słowa :) Takie komentarze naprawdę motywują mnie do kontynuowania pisania i dzięki nim mam świadomość, że warto takiego bloga prowadzić.
UsuńŻyczę, abyś dostała się na wetę!