Spotkałam się ostatnio z moją znajomą z podstawówki. Rozmowa jak rozmowa - trochę o niczym, trochę o pogodzie, trochę o dawnych czasach. Przyznałam się, co studiuję i od razu granat przeciwpancerny został odbezpieczony.
- Wiesz co, bo mój pies ostatnio jest taki osowiały... Praktycznie nie wstaje... I tak trze tyłkiem o podłogę. Chyba ma robaki, moja matka szuka jakichś domowych sposobów na to.
Do tej pory nie wiem, dlaczego właściwie moje szczęka znalazła się na poziomie kolan. Dlatego, że pies źle się czuje, a nikt nie zabierze go do weta? Dlatego, że saneczkowanie uznane zostało za objaw robaczycy? Czy może dlatego, że szkoda kasy na tabletkę na robaki?
Powstrzymując się ze wszystkich sił od wybuchu, powiedziałam bardzo grzecznie, że to według mnie wygląda na przepełnione zatoki okołoodbytowe, a jeśli pies jest osowiały, to mogło już dojść do zapalenia i że powinni szybko udać się do weta, żadne tabletki na robale tu nie pomogą.
- Wiesz co, ale ten pies ma już pięć lat... I tak pewnie niedługo zdechnie.
Przysięgam, że tylko maniery wyniesione z domu powstrzymały mnie od zdzielenia dziewczyny po głowie czymś bardzo ciężkim. Poza tym, jak na złość, nie miałam przy sobie żadnej cegły w stylu książki do farmakologii. Wyładowałam emocje, przygryzając sobie język. Nie polecam. Ku mojej rozpaczy, nie był to koniec rewelacji.
- Może powiesz mi, co mam zrobić, żeby kotu zagoił się ogon? Bo nasz kot jakiś czas temu poszedł w tango i wrócił bez kawałka ogona i to mu się strasznie paprze... Ropa jakaś, sama nie wiem co. W sumie to ja się do niego nie zbliżam, bo mnie brzydzi. Ale przecież nie będę go wieźć do weterynarza i płacić za leczenie kociego ogona...
Przypomniało mi się wtedy, jak moja mama kilkanaście lat temu wiozła do lecznicy naszego podwórkowego dachowca, któremu ktoś kamieniem roztrzaskał czaszkę i wybił oko. Wszyscy wówczas pukali się w głowę, bo kto to widział, żeby z wiejskim kotem tyle zachodu robić. Operacja trochę kosztowało, ale majątek to nie był, a kota poskładali do kupy, gałkę oczną usunęli, oczodół zaszyli i po kilku tygodniach kocur polował już na ptaki. I prezentował się przy tym doskonale, lekarze spisali się na medal. Był u nas jeszcze długo, długo i - sądząc po uwielbieniu, jakim darzył mamę - nigdy nie zapomniał, że to ona karmiła go strzykawką, gdy nie był w stanie otworzyć pyska.
Chociaż czułam głęboki wstręt do całej sytuacji, zaproponowałam przemycie nadmanganianem i zasypanie Dermatolem, bo nic innego nie przyszło mi do głowy. Nie mam pojęcia, w jakim stanie jest rana, ale chyba lepszy żółty proszek niż nic... Pomijam fakt, że absolutnie nie jestem osobą, która powinna udzielać takich rad, a moja wiedza mieściłaby się w łyżeczce od herbaty.
Do czego zmierzam? Przerażona jestem ludzką ignorancją. Masz zwierzaka, człowieku? To go lecz! Nie ma wymówek! Proszenie o takie rady studenta bądź lekarza weterynarii to jak proszenie się o cios cegłówką w głowę.
Przyjmij sobie jedną zasadę: NIE UDZIELAM PORAD POZA LECZNICĄ. Dając wskazówki nie pomożesz żadnemu zwierzęciu, a dajesz ludziom pretekst do nie odwiedzenia lekarza "bo są inne sposoby". Ludzie nie znają się na Twojej pracy, więc musisz się przygotować na ostrzał głupich pytań. Jednak one nie biorą się ze złośliwości, a jedynie z nieświadomości. Dużo cierpliwości i asertywności Ci życzę ;]
OdpowiedzUsuńPopieram.
UsuńZawsze, ale to zawsze, gdy ktoś próbuje mnie wypytać o cokolwiek związanego z leczeniem zwierząt odpowiadam, że należy udać się do lekarza weterynarii celem zbadania zwierzaka.
Prawidziwy i interesujący blog! Pozdrawuamy dzielną studentjkę weterynarii!
OdpowiedzUsuńTo jest chyba ta gorsza perspektywa twojego przyszłego zawodu - ludzie. I ich paskudne lekceważenie i okrucieństwo wobec zwierząt. Ma pocieszenie powiem, że mój kot ma zapewnioną opiekę lekarską na fest i w dodatku je lepiej nawet ode mnie :D
OdpowiedzUsuńCzęsto zastanawiam się gdzie jest ten dobry bóg, o którym tak wszyscy krzyczą, bo chyba gdyby był, to na takich bezmózgów spuszczałby pioruny. Aż brak mi słów, mam nadzieje, że karma takich ludzi szybko znajdzie. Co to w ogóle za podejście, bo to tylko pies, bo ma już 5 lat, blablabla. Tym samym myśleniem można dotrzeć do "dziewucho, po co Ci leczyć babcię/matkę, skoro i tak już za niedługo umrą, szkoda kasy!" Grrr.
OdpowiedzUsuńGłupota ludzka nie zna granic. Najgorsze, że cierpią na tym niewinne zwierzaki.
OdpowiedzUsuńJa tylko jedno pytanie kieruję do takich ludzi: po co ci, człowieku, zwierzę, skoro skąpisz na jego leczenie i zdrowie jego masz w de?
Ja tak może tylko troszkę nawiążę, ale jakie było zdziwienie u mojej babci na wsi, że z kotką do weterynarza na kastrację jedziemy i potem jeszcze przez tydzień na wizyty kontrolne i zastrzyki.. Cóż, ludzie totalnie nie mają pojęcia i świecie.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń