Powiem Wam, że nic tak nie zbliża ludzi, jak bycie wspólnie - wybaczcie słownictwo, ale inaczej tego ująć nie mogę - obsranym przez szczeniaka z parwowirozą. A wiecie, co się dzieje przy parwo. Jeśli nie wiecie, to wyobraźcie sobie wulkan z lawą koloru czerwono-brunatnego. Z zapachem tak charakterystycznym, że wymyka się wszelkim opisom.
Zrobiłyśmy, co miałyśmy zrobić, zapakowałyśmy psa do klatki i zaczęłyśmy sprzątać ten bałagan. Kama zerknęła na mnie i Bogusię zza okularów.
- Nie przyznajemy się nikomu?
- Nikomu.
- Zwłaszcza Asi, bo właśnie umyła podłogę.
Kiedy my fundowałyśmy sobie wręcz kąpiel w środku odkażającym, do szpitala wpadł Janek. Najpierw patrzył na nas trochę dziwnie (Kama zrzuciła spodnie, ja byłam na boso, a Bogusia sunęła ze szmatą pod nogami, nucąc Money Money), a później skręciło go ze śmiechu i umknął do RTG.
Dzień jak co dzień.
W końcu w kupie raźniej. <3
OdpowiedzUsuńZ ludźmi też potrafi być kupiasto, może nie aż tak, ale... Otwierając okno w dusznej szpitalnej sali spojrzałam za kaloryfer - to był błąd. Zalegał tam piękny, brązowy gówniaczek. Patrzę na pacjenta (trochę jakby psychiatryczny był), a on w najlepsze grzebie sobie w pampersie. Walczyłam długo, skończyło się na mdłościach. Generalnie - obie poznałyśmy gównianą stronę medycznego fachu ;).
OdpowiedzUsuńteraz wiesz how shitty your job is :)
OdpowiedzUsuń