I stało się.
Ten oto najcięższy, najbardziej owiany legendami rok na weterynarii jest już za mną.
Nawet jeśli przegram wrześniową batalię z farmakologią (chociaż jestem pełna optymizmu - zdam i już!) to i tak powtórka trzeciego roku mi nie grozi.
... Chociaż może nie powinnam tego mówić. Różne absurdy się zdarzają. Po murach uczelni hula legenda o nieszczęsnym studencie, który zgubił indeks i kazali mu powtarzać studia. Średnio w to wierzę, ale... Pewna doza ostrożności nie zawadzi.
Wakacje na weterynarii to tak naprawdę dwumiesięczna przerwa w sesji. Oczywiście mnóstwo moich znajomych zalicza wszystko w pierwszych terminach, ale ja jakoś, dziwnym trafem, nigdy nie mogę załapać się do tego elitarnego grona. Czy mnie to boli? Nieszczególnie. Tak naprawdę mam tyle pasji, że nauka jest tylko pewnym dodatkiem do mojego życia. Wszyscy moi przyjaciele powtarzają mi, że minęłam się z powołaniem - gram, śpiewam, montuję filmy, piszę artykuły, przemierzam Polskę (kiedyś mogłam powiedzieć, że Europę, ech) koncertowym szlakiem... Fajnie jest.
Czasami żałuję, że nie znalazłam się na Akademii Muzycznej albo w Szkole Filmowej. Ale cóż, człowiek kiedyś był głupi (to znaczy głupszy niż teraz, bo nadal mądrą zwać się nie mogę) i gardził wszystkim - łącznie ze szkołą muzyczną, wszelakimi warsztatami, lekcjami śpiewu i innymi formami "zorganizowanej" edukacji. Teraz na niektóre rzeczy jest już za późno, nie ma co ukrywać, ale mam jedno postanowienie. Za pierwszą wypłatę (a raczej kilka pierwszych wypłat) kupię sobie perkusję i nauczę się na niej grać.
Te wszystkie moje odskocznie są naprawdę niezastąpione w sytuacji, gdy uczelnia dodaje tysięczny punkt do swojej listy absurdów, którymi można zaskoczyć studenta. Naprawdę, ostatnie dziewięć miesięcy było bardzo... specyficzne. Nie liczę, że kiedykolwiek będzie lepiej, rzecz jasna. Normalniej? Też nie. Cała nadzieja w tym, że się przyzwyczaję.
... Ale czy powinnam się przyzwyczajać? W końcu zostało tylko dwa i pół roku! Borze szumiący, jak to możliwe?
Jakoś nie jestem pozytywnie nastawiona do czwartego roku. Mleko, mięso i cała masa przedmiotów klinicznych dotyczących dużych zwierząt. Niewiele mam planów dotyczących przyszłej pracy, ale co do jednego jestem pewna - na pewno nie będę zajmować się końmi ani krowami. Już prędzej wyląduję w jakimś laboratorium (co jawi mi się jako najnudniejsza praca na świecie) niż w oborze.
Plany na wakacje mam również jakieś niegodne studenta kierunku medycznego - autostopowanie, koncerty, jakaś praca pewnie też wpadnie. Może będę zaglądać do mojej ulubionej lecznicy, ale tego nie obiecuję. Życie lubi mi płatać figle, poprzednie wakacje były tego najlepszym przykładem.
Dzisiaj tak wyjątkowo - żadnych durnych parodii. Kawał porządnego rocka z festiwalu, na który zamierzam kiedyś pojechać.
Jak tam u Was, moi drodzy czytelnicy? Walka z egzaminami wygrana? Jakie plany na te najbliższe dwa (lub dla niektórych szczęśliwców trzy) miesiące cudownej laby?
Jak dobrze, że na mojej uczelni nie ma indeksów, przynajmniej odpada stres zgubienia go. :)
OdpowiedzUsuńNa pewno we wrześniu pójdzie dobrze, nie ma innej opcji. :)