środa, 11 lutego 2015

Trud skończony!

Tak, tak - stało się! Sesja zakończona! No dobrze, może trochę zapeszam, bo jeszcze dziś pisałam poprawę z paszoznawstwa, ale przeczucia są dobre, więc chyba mogę zaryzykować :)

Biochemię zdałam w pierwszym terminie, co było dla mnie niemałym szokiem. Pod koniec semestru naprawdę polubiłam ten przedmiot z bardzo prostej przyczyny - zaczęłam go rozumieć. Zdałam sobie sprawę, jak wielki wpływ na naukę, motywację i nastawienie do przedmiotu ma osoba prowadząca. W tym semestrze miałam zajęcia z panią profesor i dzięki niej te wszystkie dziwne biochemiczne rzeczy zaczęły układać mi się w głowie w logiczną całość.
Egzamin w tym roku miał nową formę i składał się z trzech części.
1. Test jednokrotnego wyboru, ilości pytań nie pamiętam. Coś koło 60?
2. Wzory, czyli dwie przemiany do uzupełnienia. Brakowało bodajże pięciu wzorów i pięciu nazw, więc nie trzeba było umieć wszystkich przemian i ich enzymów od początku do końca na pamięć.
3. Pytanie z casusa. Casus to taka śmieszna rzecz, którą teoretycznie mieliśmy zajmować się przez cały semestr, praktycznie większość osób zabrała się za to w połowie stycznia :) Logowaliśmy się na specjalnej stronie, gdzie czekały na nas przypadki medyczne, które trzeba było rozwiązać od tej biochemicznej strony. Do każdego przypadku była pewna ilość zadań, które mogły polegać na uzupełnianiu, przyporządkowywaniu albo szeregowaniu w odpowiedniej kolejności. Na egzaminie czekał na nas jeden problem, który przedstawiony był w casusie - ja na przykład miałam rolę wapnia w skurczu mięśniowym i regulację jego poziomu w organizmie. Wiem, że był też transport kwasów tłuszczowych w organizmie, proces produkcji ATP... Generalnie przerobienie przypadków z casusa nie było konieczne do zdania tej części, jeśli ktoś i tak był nauczony na egzamin :)

Z anatomią niestety nie było tak prosto. Egzamin też miał nową formę. W sumie sama nie wiem, ile było pytań, ale dwie godziny na całość starczały ledwo-ledwo. Wszystkie zadania były otwarte, krótkiej odpowiedzi. Dotyczyły... wszystkiego. Układ nerwowy, układ limfatyczny, narządy zmysłów, kopyto, racice, bardzo szczegółowe z części ogólnej dotyczącej kości, stawów, mięśni, Pełno było schematów, najczęściej z Koniga, sporadycznie z Krysiaka. Czasami też pojawiały się takie pochodzenia niewiadomego, które nieszczęśni studenci widzieli na oczy po raz pierwszy. W każdym pytaniu zawierała się łacina, więc bez znajomości tego pięknego języka można było się pożegnać z zaliczeniem. Najlepszy dowód, że łatwo nie jest - trzeci termin pisze ponad 80 osób. Chcę tylko podkreślić, że absolutnie nie uważam się za geniusza, mając już wpisaną w indeks ocenę pozytywną. Uparcie twierdzę, że oprócz wiedzy liczyło się szczęście i umiejętność kombinacji (na zasadzie "nie mam bladego pojęcia, ale spróbuję cokolwiek napisać").

Jak już wspominałam, paszoznawstwo pisałam dzisiaj. Może i materiału nie jest jakoś zatrważająco dużo, ale większość osób i tak uczyła się tylko z pytań. Mam nadzieję, że z dobrym skutkiem :) Chów i technologie w ogóle poszły gładko.

Tak więc teraz mam całe półtora tygodnia by odsapnąć, złapać oddech i przygotować się na nowe wyzwania - takie jak słynna mikrobiologia :) Mimo wszystko nie mogę się doczekać czwartego semestru, bo zawsze będzie to coś nowego, z czym będę mogła się zmierzyć. A ja nie lubię siedzieć w miejscu.

Teraz tak jeszcze na rozluźnienie: Jaszczurka vs. egzamin z anatomii