sobota, 19 grudnia 2015

Błąd

Rozmawiałam ostatnio z moją jedenastoletnią kuzynką, miłośniczką zwierząt wszelakich. W pewnym momencie rzuciłam zdanie w stylu:
- Jeśli pójdziesz na weterynarię...
Na to dziecię spojrzało na mnie z zaskoczeniem i nie dało mi dokończyć:
- Ja nigdy nie popełnię takiego błędu.

Nawet dzieciaki wiedzą, żeby trzymać się od tych studiów z daleka, a ja sadomasochistycznie brnę w kierunku kolejnego semestru. Tak.


piątek, 27 listopada 2015

I znowu ten tyłek...

Oto, czego szukają ludzie, którzy trafiają na mojego bloga


Zawsze byłam pełna podziwu dla ludzkiego pędu do wiedzy, dotyczącego zawsze najbardziej wysublimowanych dziedzin życia.

Przykro mi, wszyscy ciekawscy, nie podzielę się z wami swoimi doświadczeniami na ten temat, bo zwyczajnie ich jeszcze nie mam. Ale polecam serdecznie wpis Łukasza:
http://nzzw.blogspot.com/2015/11/tak-wsadzam-krowie-reke-w-tyek.html
Z pewnością rozwieje wszystkie wasze wątpliwości :)

środa, 18 listopada 2015

Robi się poważniej

Trzeci rok przywitał nas nowymi przedmiotami i nawałem nauki, który sprawił, że nawet Jaszczurka - stworzonko trochę leniwe i z duszą kombinatora - uczciwie siedzi w książkach.
Ale zaczyna robić się poważniej. Poważniej pod każdym względem. Skończyły się teksty w stylu "co wy robicie na tych studiach?!", a zaczęły "będziecie państwo lekarzami". Mimo dobrze zapowiadającego się początku, ciąg dalszy jest niezmiennie ten sam i sprowadza się do konieczności logicznego myślenia, z którym jest u nas ciężko. Z niedowierzaniem myślę sobie, że jesteśmy prawie w połowie drogi. Wcale nie czuję się mądrzejsza niż wtedy, gdy byłam na pierwszym roku.

W związki z tym, że mamy już zajęcia na klinikach (całą jedną diagnostykę), trzeba było drogą kupna nabyć sobie stetoskop. Większość ludzi ogarnął mały szał na Littmany - nie tylko w wersji internistycznej, ale też pediatrycznej (dla małych zwierząt). Jednak ja - nie wiem do końca czy ze skąpstwa czy z rozsądku - postanowiłam na początku nie szaleć i uruchomiłam "internety" w celu znalezienia stetoskopu z możliwie jak najlepszym stosunkiem jakości do ceny. Tak znalazłam Spirita. W coś lepszego może zainwestuję, gdy nie będę czuć się jak głupek, trzymając stetoskop w dłoni. Ponieważ znam się na takim sprzęcie jak na fizyce kwantowej (czyli wcale) nie potrafię powiedzieć niczego mądrego. Niczego niemądrego zresztą też. Po prostu - jest, ma ładny kolor (najważniejszy parametr), bez wątpienia działa. Ponieważ na tonach serca w ogóle się nie znam, przetestowałam stetoskop z... głośnikiem :D Jedna strona ładnie podbija basy, druga wyostrza wokal. Przy okazji wreszcie wykryłam, który z mojego zestawu głośników nie działa. Tak więc, drodzy czytelnicy, stetoskop może mieć bardzo szerokie zastosowania. Sprawdzi się doskonale, gdy zepsują nam się domowe słuchawki.
Tak "baj de łej" - strasznie niewygodnie się nosi to ustrojstwo na szyi. Nienawidzę, gdy coś dotyka mojego karku. Szpanu nie będzie, bardzo mi przykro.

Wszyscy (ze mną na czele) cieszą się jak dzieci z podstawówki, bo zaczęły się zajęcia ze zwierzętami. Nasi pierwsi pacjenci - konie - nie wyglądały na zbytnio zachwycone naszą obecnością. O ile jeszcze badanie tętna i ocena spojówek poszły okej, tak już z jamą ustną problem był niemały. Pod tym jednym względem studenci lekarskiego mają na pewno łatwiej. Nie muszą skakać przed swoim pacjentem, usiłując złapać go za język i nie puścić, gdy badany szarpnie głową. Nie wiem jak ja - osoba pozbawiona całkowicie koordynacji ruchowej, ale posiadająca za to aż dwie lewe ręce - poradzę sobie ze wszystkimi praktycznymi ćwiczeniami. Może wreszcie się trochę ogarnę... Kiedyś.

W przyszłym tygodniu mamy kolokwium z farmacji, mikrobiologii i patofizjologii, a wisienką na torcie jest wejściówka z farmakologii.

Do usłyszenia!

poniedziałek, 19 października 2015

Ignorancja

Spotkałam się ostatnio z moją znajomą z podstawówki. Rozmowa jak rozmowa - trochę o niczym, trochę o pogodzie, trochę o dawnych czasach. Przyznałam się, co studiuję i od razu granat przeciwpancerny został odbezpieczony.

- Wiesz co, bo mój pies ostatnio jest taki osowiały... Praktycznie nie wstaje... I tak trze tyłkiem o podłogę. Chyba ma robaki, moja matka szuka jakichś domowych sposobów na to.

Do tej pory nie wiem, dlaczego właściwie moje szczęka znalazła się na poziomie kolan. Dlatego, że pies źle się czuje, a nikt nie zabierze go do weta? Dlatego, że saneczkowanie uznane zostało za objaw robaczycy? Czy może dlatego, że szkoda kasy na tabletkę na robaki?

Powstrzymując się ze wszystkich sił od wybuchu, powiedziałam bardzo grzecznie, że to według mnie wygląda na przepełnione zatoki okołoodbytowe, a jeśli pies jest osowiały, to mogło już dojść do zapalenia i że powinni szybko udać się do weta, żadne tabletki na robale tu nie pomogą.

- Wiesz co, ale ten pies ma już pięć lat... I tak pewnie niedługo zdechnie.

Przysięgam, że tylko maniery wyniesione z domu powstrzymały mnie od zdzielenia dziewczyny po głowie czymś bardzo ciężkim. Poza tym, jak na złość, nie miałam przy sobie żadnej cegły w stylu książki do farmakologii. Wyładowałam emocje, przygryzając sobie język. Nie polecam. Ku mojej rozpaczy, nie był to koniec rewelacji.

- Może powiesz mi, co mam zrobić, żeby kotu zagoił się ogon? Bo nasz kot jakiś czas temu poszedł w tango i wrócił bez kawałka ogona i to mu się strasznie paprze... Ropa jakaś, sama nie wiem co. W sumie to ja się do niego nie zbliżam, bo mnie brzydzi. Ale przecież nie będę go wieźć do weterynarza i płacić za leczenie kociego ogona...

Przypomniało mi się wtedy, jak moja mama kilkanaście lat temu wiozła do lecznicy naszego podwórkowego dachowca, któremu ktoś kamieniem roztrzaskał czaszkę i wybił oko. Wszyscy wówczas pukali się w głowę, bo kto to widział, żeby z wiejskim kotem tyle zachodu robić. Operacja trochę kosztowało, ale majątek to nie był, a kota poskładali do kupy, gałkę oczną usunęli, oczodół zaszyli i po kilku tygodniach kocur polował już na ptaki. I prezentował się przy tym doskonale, lekarze spisali się na medal. Był u nas jeszcze długo, długo i - sądząc po uwielbieniu, jakim darzył mamę - nigdy nie zapomniał, że to ona karmiła go strzykawką, gdy nie był w stanie otworzyć pyska.

Chociaż czułam głęboki wstręt do całej sytuacji, zaproponowałam przemycie nadmanganianem i zasypanie Dermatolem, bo nic innego nie przyszło mi do głowy. Nie mam pojęcia, w jakim stanie jest rana, ale chyba lepszy żółty proszek niż nic... Pomijam fakt, że absolutnie nie jestem osobą, która powinna udzielać takich rad, a moja wiedza mieściłaby się w łyżeczce od herbaty.

Do czego zmierzam? Przerażona jestem ludzką ignorancją. Masz zwierzaka, człowieku? To go lecz! Nie ma wymówek! Proszenie o takie rady studenta bądź lekarza weterynarii to jak proszenie się o cios cegłówką w głowę.

piątek, 9 października 2015

Teksty, które słyszał już każdy

Początek rozmowy jest zawsze taki sam, grzecznościowa wymiana pozdrowień i informacji o sobie. W pewnym momencie pada to istotne pytanie: "Co studiujesz?". Odpowiadasz, że weterynarię i zdajesz sobie sprawę, że właśnie odbezpieczyłaś granat przeciwpancerny.

- Weterynaria? To coś takiego jak medycyna?

- A nie chciałaś iść na medycynę?

- Haha, a wiesz, że będziesz wsadzać krowom rękę w tyłek?

- Czytałem, że na weterynarii masturbuje się knury, robiłaś już to?

- O, bo wiesz co, mój pies nie je od trzech dni, co mu może być? Wyleczysz go?

- Super, będziesz leczyć za darmo mojego zwierzaka!

- To badałaś już krowę?

- Nie chciałaś być lekarzem?

- Dlaczego weterynaria? Na lekarski się nie dostałaś?

- Ale wiesz, że będziesz musiała uśpić pieska? To przecież straszne.

- To chyba słaby zawód dla dziewczyny... Co zrobisz jak cię wezwą do krowy?

- To chyba całkiem lajtowe studia, no nie?

- Świetnie, ostrzyżesz mi psa?

- Ile razy jeździłaś już na koniu?

- To prawda, że możesz normalnie wypisywać pigułki "po"? Tak? Ale super!

- Oooch, ja też kocham zwierzątka! Też jesteś wegetarianką?


Możecie dopisać coś do tej listy, tu są tylko te przykłady, z którymi sama się zetknęłam. Myślę, że ludzka kreatywność nie ma granic i z pewnością jeszcze kiedyś ktoś mnie zaskoczy.

A jakby ktoś był ciekawy co u mnie, to powiem tylko, że trzeci rok jest super. Ciekawe, czy za miesiąc nadal będę tak twierdzić ;)

czwartek, 24 września 2015

Przedmioty na czwartym semestrze lubelskiej weterynarii

Fizjologia
W drugim semestrze ćwiczenia są znacznie ciekawsze, a i prowadzący łagodniejsi. Na rozbójnika zostało odesłane dużo mniej osób, do czego z pewnością przyczyniły się również dwie listy puszczone na wykładach, każda z nich dawała bodajże trzy punkty (?). Jeśli ktoś przez cały rok zebrał jakąś niewyobrażalną wręcz sumę punktów, zostaje dopuszczony do przedterminu. Przedtermin jest najwspanialszą rzeczą na świecie, ponieważ każdy, kto przychodzi do pani profesor, dostaje cztery z automatu. Co roku mówi, że będzie pytać, nigdy nie pyta :) Więc zbierajcie wytrwale punkty już w pierwszym semestrze, a na pewno Wam to zaprocentuje.
Pierwszy termin egzaminu był "standardowy", czyli wyświetlany na rzutniku. 120 pytań, 40 sekund na pytanie. Radzę bardzo uważać i pilnować okienek, w których zaznaczacie odpowiedzi, bo jeśli komuś pomylą się krateczki i przeskoczy jedno pytanie, to potem nijak nie da się tego naprawić. Tak, Jaszczurka tak właśnie zrobiła :) Na drugim terminie z kolei dostaliśmy do ręki zestaw pytań, było ich trochę więcej (chyba 140), a czasu wychodziło około 30 sekund na pytanie, ale gdy nie trzeba było robić ich po kolei, nie miało to takiego znaczenia. Na trzecim terminie może się trafić tzw. "uzupełnianka".

Anatomia topograficzna
Dostępna tylko dla wybrańców, którzy zaliczyli anatomię. Nikt chyba nie nazwie tego przedmiotu porywającym. Nie ma podziału na stoły, a jedynie na sale. Przez bite dwie godziny siedzi się na niewygodnych prosektoryjnych stołkach i przepisuje wyświetlane prezentacje do zeszytu (co sprytniejsi nie robią nawet tego i po prostu posiłkują się notatkami z chomika). W semestrze są trzy kolokwia, bardzo przystępne, zrobione dokładnie z materiału przerobionego na ćwiczeniach. Egzamin odbywa się w formie dobrze znanej z anatomii i podobnie jest pełen dziwnych pytań (mój ulubiony przykład - "Jak nazywają się gruczoły pachwinowe owcy?" Prawidłowa odpowiedź: "Gruczoły pachwinowe owcy"). Trzeci termin pisze dość dużo osób, a niewiele zdaje.

Mikrobiologia
Przedmiot, o którym już rozpisywałam się na tym blogu. Zajęcia odbywa się dwa razy w tygodniu - w środy (45 minut) i czwartki (90 minut). W czwartki pisze się wejściówki z danego tematu. By zostać dopuszczonym do kończącego semestr kolokwium, należy napisać co najmniej dwie wejściówki na pełną tróję (trzy z minusem i trzy na szynach niestety nie zadziałają). By zostać zwolnionym z kolokwium, trzeba zdać wszystkie wejściówki (tutaj już jakaś trója na szynach może się zdarzyć). Gdy ktoś zaliczy wszystkie wejściówki, podejdzie do kolokwium i zda go za pierwszym podejściem, będzie zwolniony z części egzaminu na trzecim roku.
Co się dzieje na ćwiczeniach? Mnóstwo! Robimy posiewy, opisujemy kolonie, oglądamy bakterie pod mikroskopem, tworzymy antybiogramy... Najciekawsze było, gdy dostaliśmy do zrobienia sekcje myszy, musieliśmy pobrać próbki z poszczególnych narządów i zobaczyć, co na nich urośnie :D Dlatego właśnie Jaszczurka tak lubi ten przedmiot.
Inną atrakcją na ćwiczeniach są prowadzący, ale to już sami zobaczycie. Może na pierwszych ćwiczeniach wydadzą się straszni, potem wszystkie awantury o opuszczony kondensor będą was tylko śmieszyć do łez.

Immunologia
Immuny były jedynymi piątkowymi ćwiczeniami. Świadomość, że trzeba podnieść się z łóżka tylko po to, by słuchać o białkach dopełniacza sprawiała, że poduszka przyciągała głowę studenta dwa razy bardziej. Mimo wszystko są to zajęcia z gatunku "nieszkodliwych" - nie pytają, nie ma wejściówek, generalnie jest spokój. Trzeba tylko oglądać prezentacje. W semestrze są dwa kolokwia. Gdy zaliczy się oba na czwórkę, można ubiegać się o zwolnienie z egzaminu. Wygląda to tak, że pod koniec semestru trzeba umówić się z prowadzącymi na dwa spotkania (jedno u pani, drugie u pana) i tam wykazać się przed nimi wiedzą z tematów, których na kolokwiach nie było. Niestety nie jest to tylko formalność, trzeba się mocno nagimnastykować, żeby zaliczyć te ustne odpowiedzi.
Pierwsze dwa terminy egzaminu to pytania krótkiej odpowiedzi, trzeci termin jest ustny u kierownika katedry.

Dobrostan
Zupełnie nieszkodliwy i względnie przyjemny przedmiot. Ćwiczenia odbywają się co dwa tygodnie, czasami są na nich wejściówki, których nie trzeba zdawać, ale jeśli ktoś pozalicza wszystkie na czwórki, będzie zwolniony z końcowego zaliczenia. Wejściówki oceniane są baaardzo łagodnie, nie uczyłam się na żadną, a zwolnienie bez trudu uzyskałam :) Na ćwiczeniach głównie czyta się na głos treść poszczególnych ustaw. Uwaga obrońcy praw zwierząt - będzie tutaj mowa o procedurach dotyczących uboju.

Epidemiologia
Ćwiczenia odbywają się raz na dwa tygodnie i na większości z nich wykonuje się różne zadania przy pomocy Excela lub programu WinEpi. Wykłady są dwa lub trzy, ale odbywają się w soboty po cztery godziny, więc mało kto się na nich zjawia. Jednak gdy ktoś będzie na wszystkich, jest automatycznie zwolniony z zaliczenia końcowego. Sami więc oceńcie czy warto.

Praktyki hodowlane
Obowiązkowe, trwają dwa tygodnie (czy też dziesięć dni roboczych). Można je odbyć w naprawdę wielu placówkach, nawet w schroniskach dla zwierząt. Termin jest dowolny, byle byłoby to w wakacje. Każdy dostaje dziennik praktyk, który posłuży na całe studia i w którym trzeba opisać każdy dzień swojej pracy (Uwaga! Nie można robić tego w punktach). Praktyki zalicza się przez ustny egzamin.

Fakultety
Standardowo do wyboru dwa:
  • Choroby genetyczne - bardzo przyjemny przedmiot, ciekawie prowadzony (przez panią profesor od patofizjologii), zapamiętałam bardzo dużo. Dodatkowo na jednych zajęciach można pobawić się w izolowanie materiału genetycznego z oocytów świni :) Kończy się kolokwium.
  • Endokrynologia - jeśli ktoś nie jest pasjonatem nauki o hormonach, wynudzi się na tych zajęciach za wszystkie czasy. Zaliczenie przez referat. Prowadzi pani profesor z katedry biochemii.  
  • Herpetologia - wszyscy zgodnie twierdzili, że fakultet jest super. Wiem, że robili sekcje różnych gadów, a na zakończenie wyjechali do Poleskiego Parku Narodowego wypuszczać na wolność małe żółwiki :)
  • Akwarystyka - nie wiem o tych zajęciach absolutnie nic oprócz tego, że na zakończenie trzeba zrobić jakiś projekt tudzież referat. Prowadzi doktor G. od biologii. 
  • Hematologia
  • Neurofizjologia

Jeśli ktoś chciał coś ode mnie w ostatnim czasie, a ja nie odpowiedziałam, znaczy to, że nadal nie naprawiłam mojego starego komputera, gdzie mam wszelakie stare materiały. Jeśli odzyskam, to się odezwę :)

czwartek, 3 września 2015

"Dostałem się na wetę... I co dalej?" Czyli niezbędnik pierwszoroczniaka

Jeszcze dwa lata temu siedziałam podekscytowana przed komputerem, sprawdzając weterynaryjne blogi i grupy, starając się dowiedzieć, jak to właściwie będą wyglądać te moje studia. Teraz oglądanie statystyk własnego bloga skłoniło mnie do napisania takiej notki, która może przydać się szczęśliwcom, którzy już za miesiąc przekroczą próg Coll Vetu :)
Jeśli coś was interesuje, pytajcie śmiało, a ja postaram się odpowiedzieć.

Co trzeba kupić?

  • Fartuch z długim rękawem, sięgający najlepiej do kolan. Nie anatomiczny, zwykły, zapinany z przodu.
  • Trzonek do skalpela + ostrza + pinceta chirurgiczna - o ile nic się nie zmieni, zestaw ten przyda się dopiero po kolokwium z kości, czyli w okolicach końca listopada. Jednak system edukacji zmiennym jest, dlatego lepiej zaopatrzyć się w te akcesoria wcześniej, by w październiku nie mieć ewentualnej niespodziankę.
  • Rękawiczki - również potrzebne dopiero na mięśniach. Lateksowe, winylowe, nitrylowe - wedle uznania. Dobrze wyrobić sobie nawyk noszenia zapasowej pary w fartuchu, nigdy nie wiadomo, kiedy się przydadzą :)
  • Buty do prosektorium - coś w stylu crocsów czy innego "obuwia medycznego". Jest to nowość, może kiedyś zrezygnują z tego pomysłu. 
  • Zeszyt z preparatami na histologię - o tym dowiecie się w październiku. Nie jest to nic specjalnego - ot mały zeszycik ze starannymi rysunkami każdego preparatu oglądanego na ćwiczeniach. 
Tak naprawdę nic więcej nie będzie wam niezbędne. Kości są opcjonalne, o czym już kiedyś wspominałam. Jeśli chcecie jakieś materiały (bo widzę, że moja notka sprzed roku cieszy się dużym zainteresowaniem), możecie do mnie napisać, bardzo możliwe, że coś tam mi jeszcze zostało :)

Jakie książki będą potrzebne?
Jeśli interesuje was spis, odsyłam tutaj:
http://blondynkanaweterynarii.blogspot.com/2013/08/ksiazki-na-pierwszy-rok-weterynarii.html
Bardzo dobra notka, nie widzę potrzeby pisania tego samego po swojemu.
Osobiście mam bardzo niestandardowe podejście do książek, bo używam ich raczej rzadko :) Ale na pierwszym semestrze przydały mi się:
  • "Zarys osteologii zwierząt domowych" Lutnicki
  • "Mięśnie i połączenia kości konia" Kałużniacki
  • "Histologia zwierząt" Kuryszko
  • "Zoologia" Dobrowolski, Klimaszewski, Szelęgiewicz - tylko do robienia referatu
Wszystko znajdziecie w bibliotece, nie opłaca się tego kupować. 

Gdzie będą zajęcia? 
Większość w budynku Teorii Weterynarii czyli Collegium Veterinarium, zwanym też pieszczotliwie Coll Vetem. Na niektóre z nich trzeba będzie przejść do budynku Agro II (języki, informatyka, temu podobne). W-F odbywa się w Centrum Sportowo Rekreacyjnym. Wszystkie budynki są praktycznie obok siebie.

Czy jest ciężko?
To zależy od człowieka. Znam osoby, które były wykończone psychicznie, a znam i takie, które prześlizgnęły się przez wszystkie zaliczenia dzięki głupiemu szczęściu i odpowiedniemu podejściu. Można? Można! Tak czy siak, pierwsze tygodnie mogą być stresujące, ale gdy już poznacie prowadzących, wszystko przestanie być takie straszne.
Zawsze pamiętajcie, że to samo przechodziło tyle ludzi przed wami, że to niemożliwe, abyście nie dali rady!

Czy dużo osób odpada na pierwszym roku?
Od nas nie odpadł nikt. Za to było całkiem sporo osób, które zrezygnowały już po pierwszym semestrze.

Czy jeśli nie zdam jakiegoś przedmiotu muszę powtarzać rok? 
Nie. Trzeba napisać podanie do dziekana o warunek, a gdy zostanie pozytywnie rozpatrzone, można kontynuować naukę i jednocześnie robić z rokiem niżej przedmiot, którego nie się nie zaliczyło.

Gdzie coś zjeść podczas przerwy?
  • Imbir - bistro w Centrum Kongresowym. Niewielki wybór dań, po jakimś czasie zna się menu na pamięć. Jedzenie całkiem smaczne, ale bez większego zachwytu. Aczkolwiek ich żurek jest przepyszny! Za pięć złotych można się naprawdę najeść. 
  • Bazylia - stołówka na wydziale humanistycznym UMCS. Za pierwszym razem bardzo ciężko tam trafić. Jedzenie genialne, ceny przyzwoite, niestety ciężko trafić na wolny stolik. 
  • Barek w starym AGRO - nigdy tam nie byłam, wiem tylko, że coś takiego istnieje.
  • Pyzata Chata - jest na Okopowej, więc niestety nie wpadniecie tam podczas godzinnego okienka. Jedzenie jest genialne, można się najeść dosłownie za grosze. Ich pierogi są wielkości małego głazu :) Mój osobisty rekord to pięć sztuk. 
  • Fast Foody - na samej górze w Plazie jest KFC, Subway i coś tam jeszcze. Szybko, tanio, niekoniecznie zdrowo. 
  • Bułkowóz - opcja najszybsza, to samochód zaparkowany naprzeciwko Coll Vetu. Duży wybór, można kupić zarówno zwykłe bułki, jak i drożdżówki, kanapki, kawałki pizzy czy inne cuda. Możliwość podgrzania zakupionej buły. 
  • Kiosk naprzeciwko Coll Vetu - chyba niewiele osób się tam stołuje, ale ja uwielbiam ich kanapki z szynką i serem feta.
Co zrobić, gdy zapomniałem fartucha? 
Panie z szatni zawsze mają u siebie kilka zapasowych fartuchów, które można sobie pożyczać, ale często bywa tak, że uprzedziło nas kilka osób i dla nas już nic nie zostało. Warto wtedy zejść na dół do pana Michała, technika Zakładu Biochemii. U niego w kanciapie też znajdą się jakieś zapasowe fartuchy. Podobno można też pożyczyć od pana Rysia, ale tego nie polecam.

Kim w ogóle jest pan Rysio? 
Technik na Zładzie Anatomii. Jeśli jesteście dziewczynami, naprawdę na niego uważajcie. Czasami "tylko" zachęca do umycia mu pleców, czasami potrafi nieszczęsną wybrankę wycałować. Znany z takich tekstów jak "przed ślubem tylko do połowy!". Nigdy nie przynoście mu cukierków/ciasta/czegokolwiek, bo będzie męczył was do końca studiów (albo i życia, jeśli zostaniecie w Lublinie). Warto jednak mieć w grupie jakiegoś faceta, który dogada się z panem Rysiem, bo to on wydaje preparaty do nauki przed zaliczeniem :)

Czy na pierwszym roku mogę robić praktyki w lecznicy?
Pewnie, jeśli znajdziesz tylko kogoś, kto cię przyjmie. Niektórzy zaczynają już w liceum.

Obiecuję, więcej parodii z Uptown Funk nie będzie :)

niedziela, 9 sierpnia 2015

Muchy

Żar leje się z nieba. Ciężko stwierdzić komu jest gorzej - ludziom czy zwierzakom. Lekarze i wolontariusze w bluzach i długich spodniach patrzą zazdrośnie na klientów w szortach. Jaszczurka przesiaduje w szpitalu, kradnąc zwierzakom wentylator. Ciekawe, ile podpisów trzeba by zebrać, żeby przekonać szefa iż klimatyzacja jest rzeczą niezbędną. Na pewno mam poparcie lekarzy, którzy - zwabieni szpitalnym chłodkiem - po chwili zalegają na każdej dostępnej powierzchni płaskiej.

I nagle wchodzi pani z owczarkiem niemieckim. Wilczur ledwie trzymający się na nogach - starość, dysplazja, wiadomo. Nie o to chodzi. Chodzi o gigantycznego hot spota, którego pies się nabawił. Jeśli ktoś nie wie - hot spot to ostre zapalenie skóry, które może pojawić się z dnia na dzień. Więc tym razem historyjka, słyszana w gabinecie tysiąc razy "jeszcze wczoraj tego nie było" ma bardzo dużo sensu. Wracając do psa - hot spot obejmuje ogon, okolice odbytu, tylnych łap i ciągnie się aż do połowy kręgosłupa. I może nie byłoby to jeszcze takie straszne gdyby nie muchy. Muchy, a raczej ich larwy, które zalęgły się w sierści, ranach i pod skórą. Goląc futro odkrywamy coraz to nowe i nowe pokłady ruszających się robali. Ruszającej się skóry. Już nawet tam, gdzie z wierzchu wszystko wydaje się być okej, jeden ruch golarką i ukazuje się skupisko larw. 

Musicie coś o mnie wiedzieć - nienawidzę robali. Nie, nie boję się ich (bo nic nie przeraża weterynarza!), ale po prostu... Wytłukłabym je osobiście kijem do baseballa. Oczywiście nie wszystkie, bo rozumiem jak wszelakie paskudztwa potrzebne są do funkcjonowania ekosystemów... Tylko te, które naruszyłyby moją przestrzeń prywatną.
A tutaj trzeba na wszystkie uwagi "Jaszczurka, robal po tobie łazi" odpowiedzieć nonszalancką miną, udanym zdziwieniem i - niby od niechcenia - zrzuceniem delikwenta z siebie. Podczas gdy w myślach już zamierzasz się kijem baseballowym...


***
Bonus:
- Wyniki wskazują na to, że kociak ma panleukopenię... Dlaczego go państwo nie zaszczepili?
- To koty trzeba szczepić?!
- Tak, trzeba.
- DLACZEGO NAM PAŃSTWO NIE POWIEDZIELI, ŻE KOTA TRZEBA SZCZEPIĆ?
- ...
- Bo państwo chcą od nas teraz wyciągnąć tyle pieniędzy za leczenie!

Z dwojga złego wolę larwy much na tyłku owczarka niemieckiego niż muchy w nosie klientów. 

piątek, 24 lipca 2015

Co tam, panie, w polityce?

Coś o PGRze, coś o psie i wyszło na to, że nie powiedziałam, jak tam jaszczurkowe zmagania naukowe.
Fizjo zdane w drugim terminie. Tak, tym dziwnym drugim terminie. Szok taki, że chyba jeszcze raz muszę sprawdzić wirtualny dziekanat, chociaż robiłam to już z pięć razy. Nie mam pojęcia, jak mi się to udało. Choć raz dopisało mi szczęście. Wreszcie!
Z kolei epidemiologia niezdana. Szok tym bardziej. Znacie ten moment, gdy ogarniacie na kolosie/egzaminie wszystkie zadania, wychodzicie z sali z wielkim "EPIC WIN" w głowie, a potem, gdy przychodzi moment ogłoszenia wyników, musicie zbierać koparę z ziemi, jednocześnie mamrocząc "jak to, jak to, jak to?!"? Jeśli tak, to wiecie dokładnie, jak czuje się Jaszczurka. Na trzeci termin zostało oddelegowanych zaledwie kilkanaście osób z roku - w tym ja - i najgorsze jest to, że nie mam pojęcia, co zrobiłam źle. Powiem więcej - byłam pewna, że zrobiłam wszystko dobrze. Może przepisałam na kartkę, którą mieliśmy oddać, nie to co trzeba? Innego wyjścia już nie widzę. Zabawne byłoby mieć warunek z epidemiologii. Zabawne? Oj nie. To by było tragiczne. Musiałabym po raz drugi umierać z nudów na ćwiczeniach, odliczać rozpaczliwie minuty do końca i modlić się, by męka została skrócona.

Ze śmiercią własnego psa pogodziłam się już gdy pierwszy raz wiozłam go do weterynarza. Nie jestem w stanie wytłumaczyć tego racjonalnie, po prostu wiedziałam od początku, że umrze. Takie rzeczy chyba się czuje. Dlatego po samym uśpieniu szok/histeria/smutek trwały na tyle krótko, że zdecydowałam się wrócić do lecznicy. Nie była to dla mnie łatwa decyzja, bo będę z lekarzami, którzy widzieli mnie w najgorszych stanach emocjonalnych, ale to utwierdziło mnie w przekonaniu, że są wspaniałymi ludźmi. Wspierali mnie, nie skłaniali do żadnej decyzji, nie naciągali na koszta. To wszystko, cała ta sytuacja z moim psem, trochę otworzyła mi oczy. Nie wiem, czy będę wracać do lecznicy w Lublinie. Zdałam sobie sprawę, jak wiele spraw mi się tam nie podoba i odbiega od moich wyobrażeń. Uświadomiłam sobie, że moje wyobrażenia odnośnie traktowania klienta to też wyobrażenia innych ludzi. Chyba każdy oczekuje tego samego w ciężkich momentach. Ja znalazłam swoje miejsce w lecznicy w małym miasteczku, zarówno jako klient jak i praktykant. I zawsze, przekraczając próg, mam świadomość, że jestem tu mile widziana, nieważne w jakiej sprawie przychodzę. I to jest właśnie piękne.

Dlatego prawdopodobnie będzie znowu pojawiał się jakiś wakacyjny pamiętnik praktykanta, bo w zeszłym roku znalazło się parę osób, które czytało moje zmagania z wyższą weterynarią :)
Tak w ogóle to liczba wyświetleń zamieniła się w pięciocyfrową - kłaniam się przed Wami w pas i dziękuję bardzo za to, że czytacie moje przemyślenia.

Dawno nie było piosenki!

poniedziałek, 13 lipca 2015

Sztuka wyboru

Widziałam już naprawdę sporo eutanazji.
Widziałam mnóstwo zwierząt w ciężkim stanie.
Widziałam zrozpaczonych właścicieli, chcących jak najdłużej przedłużyć życie pupila.
Myślałam sobie wtedy: "przecież to bez sensu".

Teraz sama jestem w takiej sytuacji. Mój pies w sobotę zaczął wymiotować. Kroplówka, antybiotyk, leki przeciwzapalne. W niedzielę przestał wstawać. Przestał sikać. Zacewnikowaliśmy. Zaczął wstawać. Sam doszedł do samochodu z lecznicy. Przestał wymiotować, zaczął pić wodę. Dziś rano USG i prześwietlenie. Tak długo wyczekiwana przeze mnie diagnoza - guz na śledzionie. 14 centymetrów. Nie ma mowy o operacji, póki pies jest taki słaby. Dostaje kroplówki, dostaje leki, nadal nie chce chodzić. Tylne nogi zupełnie odmawiają posłuszeństwa, są pokracznie wygięte i rozstawione. Nie mamy pojęcia dlaczego.

Tylko gdzieś w głowie słyszę swój własny głos: "przecież to bez sensu". Nawet jeśli się wzmocni... Nawet jeśli zacznie chodzić... Jakie są szanse, że przeżyje operacje, mając 12 lat? Jakie są szanse, że po tej operacji cokolwiek będzie takie samo?

To wszystko wygląda zupełnie inaczej, gdy dotyczy własnego psa. Wiesz, że to bez sensu, a jednak nie chcesz dopuścić do siebie myśli o eutanazji. Nie potrafisz być obiektywny. Nie potrafisz wyłączyć emocji, patrząc na psa, z którym spędziłaś 12 lat życia, który spał z tobą w łóżku, z którym się wychowywałaś, którego uczyłaś dawać łapę i robić "siad".

Albo przynajmniej ja nie potrafię. Może jestem beznadziejna, ale nie potrafię.

czwartek, 9 lipca 2015

Moje Wielkie Pegeerowskie Wakacje

Wiadomo, że po drugim roku każdy szczęśliwiec znany jako student weterynarii, musi odrobić dwa tygodnie praktyki hodowlanej. Wraz z przyjaciółmi uznaliśmy za zabawne, jeśli pojedziemy do hodowli koni na absolutnym końcu świata. Dalej się nie da, zapewniam. Tak więc po sesji zapakowaliśmy plecaki i w drogę!

Po jakichś sześciu godzinach jazdy znaleźliśmy się tam, gdzie zatrzymał się czas. Hodowla nie tylko używała dawnych budynków PGRu, ale również przejęła większość tamtejszych zwyczajów. Było to miejsce, w którym można było się bezapelacyjnie zakochać, a niebagatelny wpływ na to miało tysiąc jeden absurdów tam panujących.

Magicznym słowem, na które reagował każdy, nawet zupełnie głuchy człowiek było "FAJRANT". Fajrant następował z okazji wszelakich i wcale nie musiał wiązać się z końcem pracy. Fajrant mógł odbyć się z powodu pełnej godziny ("no jak tu nie świętować, skoro jest południe?") lub dobrej piosenki w radiu. Najczęstszą jednak okazją do fajrantu był samochód kierownika, znikający na horyzoncie.

Większość rzeczy w stajni reprezentowała styl "Wczesny Gierek" i przetrwała w niezmienionej formie do czasów dzisiejszych. Niczym w prawdziwym rezerwacie postępowano w myśl zasady "przewróciło się - niech leży". Dlatego obie bramki, ustawione jedna obok drugiej, miały tylko po jednym skrzydle. Co za tym idzie żadna nie spełniała swoich funkcji. Parę(naście) lat temu zdemolował je pług śnieżny. Na moje pytanie, czy nie chcieli tego naprawić albo chociaż zdemontować te pojedyncze skrzydła, stojące niczym pomnik socrealizmu, wszyscy zareagowali szczerym szokiem.

Zdarzało się nam rozstawiać na łąkach ogrodzenie pod napięciem, czyli tak zwanego elektrycznego pastucha. Jak już wiadomo z gimnazjum, aby płynął prąd, obwód musi być zamknięty. Obwód, czyli metalowe druciki wplecione w parcianą taśmę. Nieszczęsny obwód nie miał nawet najmniejszej szansy być zamkniętym, gdyż druciki dokonały swego żywota parę lat temu i teraz zostały z nich tylko przerdzewiałe kawałki, kruszące się w rękach. Ale pastuch jest? Jest! Więc o co chodzi?

Najgorszym złem, które sprawiało, że najstarsi stajenni oblewali się potem i zaczynali mamrotać pod wąsem wszystkie znane przekleństwa, był najazd turystów. Na początku się temu dziwiliśmy - w końcu co złego jest w oprowadzaniu ludzi, demonstrowaniu jak czyścić konia czy rzuceniu paru słów na temat działalności stadniny? Wystarczyło parę dni, żebyśmy wszystko zrozumieli. Turyści zakłócali codzienną spokojną rutynę tego miejsca. Zakłócali picie zimnego piwka, grę w karty, opalanie się na pomoście, kąpiele w strumieniu... Pod koniec doszło do tego, że ukryci w krzakach lub w stajni, graliśmy w kamień-papier-nożyce, żeby wyznaczyć nieszczęśnika, który oprowadzi głodnych wiedzy ludzi po tym PRL-owskim przybytku. Odwiedzać stadninę teoretycznie można było do 17, w praktyce wyglądało to tak, że o 15 był ostateczny fajrant. Chociaż najczęściej miękkie serca praktykantów robiły swoje i każdy chętny konia zobaczył.

Ale, ale... Powinnam chyba napisać coś o praktykach samych w sobie. W sumie były mi potrzebne tylko do tego, by utwierdzić się w przekonaniu, że chcę pracować z małymi zwierzętami. I tak też się stało. Nie dla mnie, niskiej, drobnej i pozbawionej koordynacji ruchowej, szarpanie się z wielkimi końmi, podczas którego modliłam się tylko, by nie zostać trafiona kopytem. Jednak nie byłabym sobą, gdybym nie miała jakiegoś pecha - złamany palec prawej stopy świadczy o tym najlepiej. Z drugiej strony, tak naprawdę nie widzieliśmy żadnych weterynaryjnych zabiegów oprócz sprawdzania źrebności klaczy, a mnie sprawy hodowlane średnio interesują. Kręci mnie ta czysta weterynaria - badania, stawianie diagnozy, leczenie.
Tak czy inaczej nie żałuję, że tam pojechałam. Teraz wiem o koniach cokolwiek, umiem je wyczyścić, osiodłać, a nawet wdrapać się na grzbiet i przejechać kawałek stępem (pod warunkiem, że nie trafi mi się koń z oślim uporem, który nie będzie ostentacyjnie mnie ignorował). Może kiedyś uda mi się pomóc jakiemuś z nich, kto wie... Pasji i wielkiej miłości raczej z tego nie będzie, ale ja nigdy nie mówię nigdy.

O ile mnie słuch nie myli, jest już pierwsza lista przyjętych na lubelską wetę. Może ktoś z czytelników mojego małego bloga znalazł na niej swoje nazwisko? :)

sobota, 27 czerwca 2015

Mistrz sesji

Tytuł ten przylgnął do mnie po pierwszym tygodniu egzaminów, gdy okazało się, że nie udało mi się zdać w pierwszym terminie... niczego. Takiego pecha jeszcze nie miałam w swoim krótkim życiu. Minął już i drugi tydzień, a ja zdaną mam tylko anatomię topograficzną. Egzamin był trudny, trudniejszy niż w zeszłym roku, a na trzeci termin zostało ponad pięćdziesięciu osób. Dlatego pal sześć inne przedmioty - topy zdane, można świętować.

Drugi termin z immunologii jest we wrześniu. To ogólnie zabawna sprawa, bo poprawka była ustalona od paru tygodni, ale pisząc egzamin dowiedzieliśmy się, że zakład nie zdąży sprawdzić tych prac i że my w ogóle o tym nie pomyśleliśmy. Na wszystkich twarzach odmalowało się jednoznaczne WTF?!. ale cóż było zrobić...

Co do fizjologii, to w sumie niewiele osób oblało pierwszy termin - około pięćdziesięciu. Egzamin to 120 pytań wyświetlanych na rzutniku z bodajże czterdziestoma sekundami na pytanie. Natomiast drugi termin zaskoczył nas bardzo, ponieważ dostaliśmy pytania do ręki, było ich 140, czasu też odpowiednio mniej. Mamy pewną teorię, dlaczego tak się stało, ale lepiej nie będę się nią dzielić publicznie. Wyników jeszcze nie znam, ale powiedzmy, że nie jestem optymistycznie nastawiona. 

Tak więc w sesji niby tylko trzy egzaminy, a wcale jakoś tak łatwo i przyjemnie nie było, wbrew zapewnieniom starszych kolegów. Powinnam dodać ten wpis już po wszystkim, bo gdybym zdała fizjologię, to nie wyszłabym tutaj na takiego głąba, ale jutro wyjeżdżam na praktyki. Dwa tygodnie, stado koni i w tym wszystkim ja. Metr sześćdziesiąt czystego nieogarnięcia. To nie wróży nic dobrego... Ale przynajmniej pachnie przygodą :)

piątek, 5 czerwca 2015

Vet School Funk You Up!

Właśnie na tę parodię czekałam!


Wie ktoś, ile procent studentów weterynarii w Polsce to dziewczyny? Na uczelni zdecydowanie widać przewagę płci pięknej, ale czy jest to aż 75%, tak jak na Cornell University?

Każde dziwne przemyślenia są ciekawsze od powtarzania materiału na egzamin z fizjologii. Każde. Vet School Funk You Up...

piątek, 22 maja 2015

Przyspieszony kurs wszystkiego

Wspominałam już, że znowu wymiotło mnie na praktyki do lecznicy. Przy tej okazji odkryłam, że każde miejsce rządzi się swoimi własnymi prawami i procedurami i coś, co w jednej klinice jest na porządku dziennym, w drugiej może być w ogóle nieużywane. Ale nie to jest główną myślą tego postu.
Będąc na obecnych praktykach, przechodzę przyspieszony kurs wszystkiego. Nikt nie patrzy na to, że jestem na drugim roku. Tylko na drugim roku. Identyczne kompetencje ma dowolny przechodzień z ulicy. Ale to nic. Nie ma kto asystować do operacji? Bam, już zakładają studentowi czepek, zawiązują maseczkę, pokazują jak się myć, zakładać rękawice i już student stoi przy stole operacyjnym. Jaszczurka za pierwszym razem była tak skołowana, że nie powiedziałaby nawet, jak się nazywa. A już na pewno nie była w stanie ogarnąć umysłem narzędzi, które leżały obok niej. Nie żeby się ich nie uczyła. Próbowała! Na własną rękę, oczywiście, ale wszystko było tak podobne do siebie, a wiedza książkowa taka sucha i nijaka... Dobra, nie mam nic na usprawiedliwienie.
Gdy trzeba też zszyć zwierzaka po sekcji, też nie ma żadnych wymówek. Drugi rok? Co z tego, że drugi rok? Nici są tu, narzędzia są tu, proszę bardzo. Tyle dobrego, że zawsze znajdzie się jakiś cierpliwy lekarz, który będzie stał za biednym studentem i korygował każdy jego ruch.
Tak, właśnie tego oczekiwałam. Już na wakacyjnych praktykach byłam gotowa na naukę i chłonięcie dosłownie wszystkiego, inna sprawa, że chęć do wtajemniczania mnie była raczej niewielka. Teraz zaś, rzucona od razu na głęboką wodę, powoli uczę się utrzymywać na powierzchni, bo pływaniem tego nazwać jeszcze nie sposób. Trzeba uczciwie przyznać, że najczęściej przynoszę więcej szkody niż pożytku. Nieraz dostawałam już za swoje doniosłe dokonania gigantyczny ochrzan lub byłam obiektem żartów całej kliniki, ale nie mam nikomu tego za złe. Sama nie mogę się nadziwić, jak mój mózg potrafi się nagle wyłączyć i zrobić coś tak głupiego, że aż brak słów.

Usłyszeć od klientki (siedziałam długo z nią i z jej psem, trzymając mu maskę z tlenem), że będę kiedyś świetnym lekarzem... Bezcenne.

środa, 6 maja 2015

Rzecz o stołkach drewnianych

Nie wiem, czy mieliście kiedyś wrażenie, że siedzicie na tykającej bombie. Jaszczurka doświadcza tego uczucia wyjątkowo często - dwa razy w tygodniu.

Pracownia mikrobiologii rządzi się własnymi prawami. Gdy już zapniesz fartuch, włożysz rzeczy do szafki i podejdziesz do swojego stołu, nie możesz po prostu zająć miejsca, o nie. Czynią tak tylko wyjątkowo nierozważni studenci. Każdy rozsądny człowiek najpierw umieści dwie kończyny przednie na siedzisku drewnianego stołka i potrząśnie nimi na wszystkie strony, sprawdzając stabilność badanego przedmiotu. Jeśli w trakcie tej czynności siedzisko nie udało się w jedną, a nóżki w drugą stronę, oznacza to, że z pewnością pomyliło się sale lub nawet budynki. Jeśli siedzisko zostało nam w rękach, postanawiając się trwale oddzielić od nóżek, należy szybko rozejrzeć się po sali i podmienić stołki. To samo zalecane jest w momencie, gdy nasz stołek przypomina bardziej awangardową rzeźbę niż przedmiot do siedzenia. Problem pojawia się w momencie, gdy sala jest pełna, a my jesteśmy jedynymi osobami, które z powodu gapiostwa nie zajęły jeszcze miejsca. Wtedy należy z najwyższą ostrożnością posadzić cztery litery na drewnianej powierzchni, spiąć wszystkie mięśnie i ani drgnąć przez całe ćwiczenia. Przy odrobinie szczęścia wytrzymamy do końca zajęć, jednak może zdarzyć się tak, że z gruchotem i trzaskiem pękającego drewna wejdziemy w bliski kontakt z podłogą. Wtedy pozostaje wyrzucić nieszczęsny stołek na tyły sali, gdzie stoi już prawdziwa piramida, zbudowana z drewnianych części. Dobrze, że jeszcze nikomu z nas nie udało się zaprószyć ognia.

Po co ta cała pisanina na temat tragicznego stanu siedzisk w pracowni? Ano dlatego, że dziekan/rektor/jakakolwiek władza wyższa odmawia wyłożenia pieniędzy na nowe stołki. W związku z tym zakład wyszedł z inicjatywą zbierania podpisów pod petycją o zakup krzeseł do pracowni. Popieram ten pomysł w całej rozciągłości i nawet pierwsza popędziłam złożyć swój drogocenny autograf na kartce, ale tknęła mnie taka myśl, że to wszystko bardzo, bardzo smutne. Żeby zakup stołków urastał do rangi akcji społecznej. Żeby rzecz tak oczywista i podstawowa musiała być wywalczona podpisami studentów.

Szara rzeczywistość kraju nad Wisłą.

czwartek, 23 kwietnia 2015

Jaszczurka - 1, mikrobiologia - 0

Pierwsza runda mikrobiologicznych przygód wygrana.
Przez pierwszą rundę rozumiem cotygodniowe wejściówki, które czyhały na nas od początku semestru aż do teraz.
Wygrana = zdanie wszystkich wejściówek na pozytywne oceny i to bez żadnej osławionej trói z dwoma minusami. Czuję się teraz trochę jak żołnierz bez karabinu - przejść przez mikro bez trói na szynach. Ale spokojnie, wszystko da się nadrobić w następnym semestrze!
Znaczy to wszystko tyle, że mogę nie podchodzić do rundy drugiej, czyli kolokwium i tanecznym krokiem oddalić się w stronę nowego semestru. Mogę też, co jest opcją zdecydowanie bardziej kuszącą, spróbować napisać kolokwium. Bowiem krążąca legenda mówi o tym, że nieliczni śmiałkowie, którzy podejmą walkę mimo możliwości poddania się i wyjdą z niej obronną ręką, zostaną zwolnieni z połowy egzaminu. Połowy! Ta wizja jest zbyt piękna, by w ogóle mogła zamieszkać na dobre w moim umyśle.
W sumie pewności nie mam, jak to wszystko będzie działać i nawet jeśli nie zdam kolokwium to nadal będzie ta dzika satysfakcja z wytrwania w zaliczaniu wejściówek. Lubię cieszyć się z małych rzeczy.

Tak w ogóle to naprawdę lubię mikrobiologię. Obok fizjologii jest to drugi przedmiot na trzecim semestrze, który darzę pozytywnymi uczuciami. Wszystkie inne najchętniej wyrzuciłabym z ostatniego piętra Pałacu Kultury.

Ukradzione ze stronki "Mordor na medycynie"

piątek, 10 kwietnia 2015

Can't touch this!

Parę dni temu byłam przy swojej pierwszej operacji i odkąd zobaczyłam, jak wyglądają wszystkie procedury - z myciem rąk włącznie - nie mogę wyrzucić z głowy tej piosenki.
Bardzo mi się podobało, ale nie jestem pewna, czy ze swoimi rękami (które nawet podczas operowania ezą na mikrobiologii trzęsą się jak osika) i talentem do knocenia wszystkiego mogłabym być chirurgiem. 

czwartek, 19 marca 2015

Przedmioty na trzecim semestrze lubelskiej weterynarii

Anatomia
Trzeci semestr polega w głównej mierze na zwykłym siedzeniu i oglądaniu prezentacji. Raz na ćwiczeniach były psy, po jednym na każdy stół, a dwa razy egzenteracja (w naszym przypadku z krową nie wyszło, może dostanie ją przyszły rok).
O egzaminie mogę dopowiedzieć tyle, że jest trudny i bardzo szczegółowy. Pytania są głównie z Koniga, łącznie z jakimiś dziwnymi ciekawostkami (typu myszy stawowych), których nie ma w żadnym innym podręczniku. Jak wiadomo, nie każdy może sobie pozwolić na posiadanie tej wielkiej biblii anatomicznej, wiec na pocieszenie mogę powiedzieć, że mi udało się zdać egzamin, nie zaglądając do tej książki. Da się? Da się! Miałam zrobione dobre notatki z Krysiaka i Chomiaka, z których ogarnęłam splanchno, kości przygotowałam z Lutnickiego i słynnego krążącego skryptu, a z mięśni nauczyłam się tylko ich położenia na kończynach i wybrałam różne smaczki, istotne więzadła i temu podobne rzeczy. System całkiem dobry, bo z przyczepów trafiło się może jedno pytanie.
Jeśli ktoś nie zda egzaminu, powtarza tylko trzeci semestr.

Biochemia
O egzaminie pisałam już w notce posesyjnej. Raczej nie mam nic więcej do dodania.

Fizjologia
Jeden z niewielu przedmiotów, gdzie na ćwiczeniach naprawdę coś się dzieje. Potrafią być one świetną zabawą, jeśli trafi się na przyjaznych prowadzących :) Na naprawdę fajne doświadczenia (EKG, odruch nurkowania itd.) trzeba zaczekać do czwartego semestru, ale na trzecim też się coś dzieje - choćby badanie odruchów na odciętej szczurzej nodze.
Każde zajęcia zaczynają się od wejściówki, która wyświetlana jest na rzutniku. Liczba pytań i czas przewidziany na każde zadanie jest zależny od prowadzącego (dlatego może być to 10 pytań i 15 sekund lub 15 pytań i 20 sekund). Z wejściówki zbiera się punkto-oceny. Przykładowo dostajesz trójkę, więc masz trzy punkty. Kiedy jednak dostajesz dwójkę, dostajesz zero punktów. W semestrze należy zebrać bodajże 30 punktów, czyli wychodzi po trzy punkty za zajęcia. Oczywiście zdarza się dostać zera i jest to do nadrobienia - trzeba napisać inne wejściówki na coś więcej niż to minimalne trzy. Z doświadczenia mogę powiedzieć, że z dwóch zer jeszcze można się wygrzebać, ale z trzema jest już znacznie gorzej.
Osoby, które nie zebrały minimalnej ilości punków z wejściówek, pod koniec semestru muszą pisać rozbójnika. Całkiem sporo osób na roku nie przeszło na dalszy etap fizjologicznej edukacji właśnie przez punktowy deficyt, więc sami rozumiecie, że lepiej uczyć się na bieżąco.
Co do materiałów, to mi wystarcza Krzymowski i notatki z wykładów, ale znajomi sięgają też po Konturka i Ganonga.

Chów i hodowla + technologie w produkcji zwierzęcej
Teoretycznie są to dwa różne przedmioty, praktycznie nie ma żadnej różnicy. Początek jest naprawdę bardzo dobry. Przychodzi pan od krów, który jest przesympatyczny. Z tego działu jest kolokwium, które najwyraźniej wszyscy zdają, bo potem nic o nim nie słychać. Potem zjawia się pan od koni, który w sumie był podobny do swojego poprzednika. Na technologiach dwa czy trzy ćwiczenia prowadzone są przez panią od świń. Mamy wtedy być zajęci w parach projektowaniem własnej świniarni, ale tak naprawdę każdy zrobił to dzień przed terminem oddania projektu. Nie ma problemów z zaliczeniem. Niestety po koniach, krowach i świniach tematy zdają się jakby wyczerpywać. Na ćwiczeniach pojawia się profesor, który prowadzi też wykłady i cóż... Zajęcia nie należą do szczególnie porywających. Sami zobaczycie dlaczego. Niestety nie ma żadnych ćwiczeń ze zwierzętami, a wiem, że na przykład we Wrocławiu tak właśnie jest. Zazdroszczę szczerze.
Egzamin jest całkiem przystępny, pytania się powtarzają. Nie zdają może dwie osoby na grupę.

Paszoznawstwo
Przedmiot dla mnie okrutnie nudny, ale przyznaję uczciwie, że dobrze prowadzony. Na ćwiczeniach oprócz teorii było też rozpoznawanie pasz i ocenianie jakości siana.
Pytania na egzaminie powtarzają się co roku, co nie znaczy, że dużo osób zdaje pierwszy termin :)

Ekonomika
Na zajęcia te składają się same wykłady, które odbyły się w liczbie trzech trzygodzinnych spotkań. Oczywiście były listy, ale i tak nic one nie dawały. Zaliczenia nie zdało całkiem sporo osób. Pytania powtarzają się mniej więcej w połowie.

Fakultety
Należy wybrać dwa z poniższego zestawu
  • Anatomia chirurgiczna małych zwierząt - chyba najciekawszy przedmiot z fakultetów. Ciekawie prowadzony, w dodatku na zajęciach są zwierzęce zwłoki, które studenci mogą preparować.
  • Behawioryzm 
  • Anatomia i fizjologia ptaków - polecam, jeśli kogoś interesują ptasiory, choćby dlatego, że na ostatnich zajęciach jest sekcja zwłok. Nam akurat trafiły się dwie sowy, więc szczęście było ogromne :) Na zwykłej anatomii są jedne zajęcia poświęcone ptakom, ale sami rozumiecie, że to trochę mało.
  • Fizjologia kliniczna - przedmiot, na którym omawiane są tylko takie fizjologiczne smaczki jak przyczyny i skutki otyłości, regulacja cyklu rujowego, alergie... Można wynieść bardzo dużo interesujących informacji
  • Biologia molekularna
  • Pierwsza pomoc - zajęcia są w soboty, ale kończą się bardzo szybko - chyba po dwóch spotkaniach. Chyba nie można na nie narzekać.

Gdybyście mieli jakieś pytania, niezmiennie służę pomocą :)

wtorek, 3 marca 2015

Zmiany, zmiany

Nowy semestr to cały szereg nowości. Nawet na takim przedmiocie jak fizjo, gdzie myśleliśmy, że nic nas nie zaskoczy (poza pytaniami na wejściówkach) okazuje się, że nie ma rzeczy niemożliwych. Nowi prowadzący (w sumie całkiem pozytywna zmiana) i zapowiedziany… brak rozbójnika. Po akcji z listą nie ma co się łudzić, że jest to tylko straszenie. Trzeba zacisnąć zęby i nie dać się pokonać.
Długo wyczekiwana mikrobiologia nas nie zawiodła. Zapewne wejściówki sprawią, że nakryjemy się nogami i schowamy pod stoły, ale jak na razie sama część praktyczna ćwiczeń jest ciekawa i w dodatku zabawna. Tylko czekać aż Jaszczurka podpali sobie fartuch nad palnikiem lub zakazi się jakimś paskudztwem.
Anatomia topograficzna zdecydowanie nie będzie moim ulubionym przedmiotem, głównie ze względu na formę ćwiczeń. A pomyśleć, że jeszcze parę lat temu na naszej uczelni studenci uczyli się na żywych zwierzętach, a we Wrocławiu na topach robi się sekcje zwłok. Marzenia…
Wprawdzie na fakultety zapisywałam się ze względu na dzień, a nie przedmiot, ale nie sądzę, żebym wyszła na tym jakoś wybitnie źle. Chodzenie na ptaki w zeszłym semestrze całkowicie zniechęciło mnie do tematu, chociaż wcześniej byłam żywo zainteresowana tą tematyką. Natomiast teraz wylądowałam na przedmiotach, na których powinnam zastanawiać się "co ja tu robię?", a o dziwo... Spodobało mi się! 

Jeśli chodzi o zmiany poza uczelnią to udało mi się dostać się na wolontariat do lecznicy, tym razem już nie w moim rodzinnym mieście, a w Lublinie. Byłam naprawdę zaskoczona tym, jak wiele dały mi moje wakacyjne przygody. Uparcie myślałam, że moje umiejętności to jedno wielkie zero, dopóki nie zdałam sobie sprawy, że wiem wszystko, co tłumaczy mi mój lecznicowy opiekun. Naturalnie nadal działania leków to dla mnie jedna wielka czarna magia (i tak będzie dopóki nie dobrnę do farmy), ale niektóre buteleczki od razu wydały się znajome :)

Teraz trochę inne zmiany… Znowu zaczynają do mnie docierać głosy zachęcające do ucieczki z Lublina. Konkretnie głosy te mówią tyle: wyjeżdżaj do Warszawy/Wrocławia/Olsztyna, bo tutaj niczego praktycznego się nie nauczysz. I nie wiem czy to szaleństwo, nie wiem, czy za parę lat nie będę myśleć zupełnie inaczej, ale… Tej zmiany nie chcę. Miałam już chwile zwątpienia w swoim krótkim jaszczurkowym życiu, ale że jako nigdy nie lubiłam polegać na opiniach innych, stwierdziłam, że muszę się przekonać na własnej skórze. Wyjdę na tym jak Zabłocki na mydle? Mam nadzieję, że nie do końca. Wychodzę z założenia, że jeśli ktoś chce się uczyć, to będzie robił to w każdych warunkach. Jaszczurka ma nadgorliwości aż nadto :)


środa, 11 lutego 2015

Trud skończony!

Tak, tak - stało się! Sesja zakończona! No dobrze, może trochę zapeszam, bo jeszcze dziś pisałam poprawę z paszoznawstwa, ale przeczucia są dobre, więc chyba mogę zaryzykować :)

Biochemię zdałam w pierwszym terminie, co było dla mnie niemałym szokiem. Pod koniec semestru naprawdę polubiłam ten przedmiot z bardzo prostej przyczyny - zaczęłam go rozumieć. Zdałam sobie sprawę, jak wielki wpływ na naukę, motywację i nastawienie do przedmiotu ma osoba prowadząca. W tym semestrze miałam zajęcia z panią profesor i dzięki niej te wszystkie dziwne biochemiczne rzeczy zaczęły układać mi się w głowie w logiczną całość.
Egzamin w tym roku miał nową formę i składał się z trzech części.
1. Test jednokrotnego wyboru, ilości pytań nie pamiętam. Coś koło 60?
2. Wzory, czyli dwie przemiany do uzupełnienia. Brakowało bodajże pięciu wzorów i pięciu nazw, więc nie trzeba było umieć wszystkich przemian i ich enzymów od początku do końca na pamięć.
3. Pytanie z casusa. Casus to taka śmieszna rzecz, którą teoretycznie mieliśmy zajmować się przez cały semestr, praktycznie większość osób zabrała się za to w połowie stycznia :) Logowaliśmy się na specjalnej stronie, gdzie czekały na nas przypadki medyczne, które trzeba było rozwiązać od tej biochemicznej strony. Do każdego przypadku była pewna ilość zadań, które mogły polegać na uzupełnianiu, przyporządkowywaniu albo szeregowaniu w odpowiedniej kolejności. Na egzaminie czekał na nas jeden problem, który przedstawiony był w casusie - ja na przykład miałam rolę wapnia w skurczu mięśniowym i regulację jego poziomu w organizmie. Wiem, że był też transport kwasów tłuszczowych w organizmie, proces produkcji ATP... Generalnie przerobienie przypadków z casusa nie było konieczne do zdania tej części, jeśli ktoś i tak był nauczony na egzamin :)

Z anatomią niestety nie było tak prosto. Egzamin też miał nową formę. W sumie sama nie wiem, ile było pytań, ale dwie godziny na całość starczały ledwo-ledwo. Wszystkie zadania były otwarte, krótkiej odpowiedzi. Dotyczyły... wszystkiego. Układ nerwowy, układ limfatyczny, narządy zmysłów, kopyto, racice, bardzo szczegółowe z części ogólnej dotyczącej kości, stawów, mięśni, Pełno było schematów, najczęściej z Koniga, sporadycznie z Krysiaka. Czasami też pojawiały się takie pochodzenia niewiadomego, które nieszczęśni studenci widzieli na oczy po raz pierwszy. W każdym pytaniu zawierała się łacina, więc bez znajomości tego pięknego języka można było się pożegnać z zaliczeniem. Najlepszy dowód, że łatwo nie jest - trzeci termin pisze ponad 80 osób. Chcę tylko podkreślić, że absolutnie nie uważam się za geniusza, mając już wpisaną w indeks ocenę pozytywną. Uparcie twierdzę, że oprócz wiedzy liczyło się szczęście i umiejętność kombinacji (na zasadzie "nie mam bladego pojęcia, ale spróbuję cokolwiek napisać").

Jak już wspominałam, paszoznawstwo pisałam dzisiaj. Może i materiału nie jest jakoś zatrważająco dużo, ale większość osób i tak uczyła się tylko z pytań. Mam nadzieję, że z dobrym skutkiem :) Chów i technologie w ogóle poszły gładko.

Tak więc teraz mam całe półtora tygodnia by odsapnąć, złapać oddech i przygotować się na nowe wyzwania - takie jak słynna mikrobiologia :) Mimo wszystko nie mogę się doczekać czwartego semestru, bo zawsze będzie to coś nowego, z czym będę mogła się zmierzyć. A ja nie lubię siedzieć w miejscu.

Teraz tak jeszcze na rozluźnienie: Jaszczurka vs. egzamin z anatomii

środa, 28 stycznia 2015

Przed burzą...

Każdy, kto słucha Lao Che, powinien zrozumieć tytuł wpisu :)

Mowa będzie oczywiście o sesji, a raczej o tym, jak udało mi się do niej dotrzeć. W sumie nie było tak trudno. Nie chce mi się nawet podsumowywać tego wszystkiego... Wyjątkiem była oczywiście... fizjologia.

Najpierw byłam zachwycona i przekonana, że nie brakuje mi już punktów - tylko zdać zaległą wejściówkę, najlepiej doprawić ten sukces zdanym kolosem i święty spokój. W sobotę mina zrzedła mi jak stary tynk odpadający ze ściany, gdy skrupulatnie przeliczyłam punkty w swojej karcie i wyszło jak byk, że jednego brakuje. Skomplikowało to mój idealny plan, wymuszając na mnie zdanie wejściówki lub kolokwium na czwórkę. I wiecie co? Udało się :) Moje szczęście dzisiaj wyjątkowo nie zaspało ani też nie było na mnie obrażone. Taki ogrom szczęścia.
Niestety nie we wszystkich przypadkach było tak różowo, bo spora grupa moich znajomych ze wszystkich grup została odesłana na rozbójnika z powodu braku... pół punktu. Pół! To tyle co nic. Zważywszy na fakt, że nasz rok nie miał też bonusowych punktów za obecność na wykładach, uważam ten półpunktowy deficyt za szczególnie bolesny. Nie wiem, skąd taka zmiana ze strony prowadzących, krążą już pewne teorie, ale zachowam je dla siebie. Najważniejsze, że to ja nie muszę uczyć się do tego nieszczęsnego rozbójnika.
Wnioski wyciągnięte z pierwszego semestru fizjo: uczyć się na bieżąco.

Co poza tym działo się w styczniu... Kolokwium z anatomii i kolokwium z biochemii, oba bardzo korzystnie oceniane, zaliczenie pracowni z biochemii (co było całkiem zabawne, bo robiliśmy dokładnie to samo, co na zaliczeniu chemii w pierwszym semestrze - miareczkowaliśmy nadtlenek wodoru roztworem manganianu), zaliczenie z ekonomiki (ostatnio Jaszczurka czuła się tak głupia, usiłując zaliczyć psychologię) i zaliczenie z fizjologii klinicznej.

Niedawno otworzono Innowacyjne Centrum Patologii i Terapii Zwierząt. Do tej pory nie jest jasna kwestia, czy będziemy mieli tam zajęcia ("jeden rabin powie tak, a inny powie nie"), ale pomarzyć nikt nam nie broni. Mam tylko nadzieję, że poniższe zdjęcie nie znaczy, że cały budynek pełen jest takich drobnych niedociągnięć ;)
Zdjęcie ze strony Weterynarz Polski

Nie mogę już się doczekać pożegnania z anatomią (topograficzną łatwiej przetrwać) i biochemią. Z jednej strony trochę się boję tej sławnej mikrobiologii, ale z drugiej chciałabym już zacząć coś nowego. Trzeba tylko przeżyć sesję...
Zapomniałabym o najważniejszym - od nowego semestru zaczynam nową przygodę w nowej lecznicy. Byle do marca!

poniedziałek, 12 stycznia 2015

Wehikuł Czasu

Jaszczurka siedzi i duma. Duma nad blogiem i studiami. Nic mądrego z tego nie wynika, więc postanawia otworzyć wypożyczoną już jakiś czas temu książkę, która miała leżeć na biurku i niczym wyrzut sumienia przypominać o nadchodzącym egzaminie. A tu taka niespodzianka...


Normalnie nie popieram mazania po książkach, ale autentycznie miło było przeczytać te wiadomości. To taki trochę... wehikuł czasu. Najpierw rok 1999, potem 2010... Idę o zakład, że za pięć lat znowu ktoś sięgnie po tą samą książkę, znowu będzie modlił się nad kartkami i myślał rozpaczliwie, że osteologia nie jest do zdania. A potem okażę się, że jednak jest, a za rogiem czeka milion trudniejszych rzeczy... Które też prędzej czy później będą za nami.
Mam nadzieję, że w okolicy 2020 roku ktoś dopisze swoje trzy grosze do tych studenckich wyznań :)

Taki tam motywujący post, gdy oprócz egzaminów wisi nade mną wizja rozbójnika z fizjo... Ale pociesza mnie to, że wszyscy siedzimy w tym po uszy. Takie życie. Jak się powiedziało "A", trzeba teraz lecieć do końca alfabetu.