piątek, 16 grudnia 2016

Co na studiach piszczy?

Jaszczurka sekcjonowała ostatnio na patomorfologii kota. Futrzak jak futrzak. Jedyne co było w nim godne uwagi to ponadprzeciętna warstwa tłuszczu, która spowijała wszystkie możliwe narządy. Dlatego też wyjęcie nerek nie było taką prostą sprawą - były one ukryte w czymś, co wyglądało dokładnie jak kawał słoniny. Gdy już ostatecznie wydobyłam obie nereczki, popadłam na ich widok w niepomierny zachwyt. Były one bowiem bladoróżowe z dobrze widocznymi naczyniami krwionośnymi. Fascynująco-paskudne, rzekłabym. W każdym razie zdążyłam się już cała napompować, dając głośno wyraz mojemu zachwytowi nad taką patologią w narządzie! Przez ramię zajrzał mi profesor, łypnął okiem na mnie, łypnął na nerki... I powiedział, że są całkowicie normalne. W przeciwieństwie do psów, u kotów w nerkach odkłada się tłuszcz, co nadaje im tak jasny kolor. Momentalnie oklapłam, niemal czując, jak uchodzi ze mnie powietrze. Jednocześnie zdałam sobie sprawę, bardzo boleśnie, że nigdy wcześniej nie widziałam kocich nerek. Zasadniczo nigdy wcześniej nie sekcjonowałam kota. Chyba nie ma się co dziwić, skoro na naszej wspaniałej anatomii tylko raz mieliśmy na stole psa. A kot zjawił się tylko w postaci czaszki na osteologii.
Przynajmniej pęcherz z krwistoczerwoną błoną śluzową okazał się faktycznie prezentować krwotoczne zapalenie, a nie stan fizjologiczny.

Na internie tworzyliśmy dziś opatrunek na końskie kopyto, w którym postanowił rozwinąć się ropień (pampersy z Bierdy + szara taśma). Inny koń miał założonego holtera i można było na tablecie przyglądać się pracy jego serca - fajny bajer. Wolałabym go jednak założyć dwudziestoośmioletniemu (!) kucowi z arytmią, bo nikomu nie udało jej się wysłuchać przez stetoskop. Było klasycznie - każdy kiwał głową z mądrą miną, a po wyjściu z boksu odbywał się ten sam dialog:
- Ej, słyszałeś coś?
- Nie, a ty?
- To dobrze, bo ja też nic.

Chociaż i tak ćwiczenia z interny podobały mi się najbardziej w zeszłym tygodniu. Dostaliśmy własnego pacjenta - konia z dusznością - i mieliśmy go sami zbadać od początku do końca. I oczywiście okazało się, że cała wiedza z diagnostyki gdzieś uleciała. Przy okazji dowiedzieliśmy się, że każdy prowadzący ma swoje własne "widzimisię" nawet w takim temacie jak badanie przedsionka jamy nosowej.

Rozmyślając o wtorkowym egzaminie z chorób zakaźnych koni, nie mogłabym wstawić innej piosenki.
 

poniedziałek, 5 grudnia 2016

Mleczna kraina

W ramach higieny mleka uczelnia zafundowała nam już drugą w tym roku akademickim wycieczkę - tym razem do mleczarni.

Odwiedza się różne mleczarnie - w Rykach, Radzyniu, Krasnymstawie czy Bychawie - zależnie od tego, która może przyjąć studentów w danym terminie. Tak więc możecie trafić do wielkiego zakładu lub małej spółdzielni. Każda z opcji ma swoje zalety.

Tym razem trzeba wyposażyć się w fizelinowe czepki (na pewno zostaną po wycieczce do rzeźni), fizelinowe białe fartuchy (niektórzy prowadzący wymagają tylko zwykłego fartucha laboratoryjnego, niektórzy tylko fizeliny, a jeszcze inni chcą widzieć studenta w obu tych warstwach - dla świętego spokoju najlepiej założyć) i sięgające kolan foliowe ochraniacze na buty. Oczywiście cały sprzęt fundowany z własnej kieszeni. Chociaż podobno są mleczarnie, w których dają przynajmniej folię na buty. Cóż, moje oczy takich cudów nie widziały.

Jeśli chodzi o same zajęcia, to tym razem nie musimy nic robić - wystarczy słuchać i się przyglądać. Jesteśmy oprowadzani po różnych częściach zakładu mleczarskiego, można przyglądać się nalewaniu mleka do opakowań, wyciskaniu sera, kostkowaniu masła i innym przyjemnościom. Nie jest to szczególnie pasjonujące, ale w sumie warto wiedzieć takie rzeczy. Prowadzący nie pytają - przynajmniej tak mi się wydaje. Zwiedzanie całości zajęło nam ponad dwie godziny.

Mleczarnie z reguły przygotowują jakieś "materiały promocyjne" dla studentów - zazwyczaj to, z czego słynie zakład. My najedliśmy się sera i krówek, popiliśmy to wszystko maślanką z kefirem... Po czym po wyjściu od razu skierowaliśmy swoje kroki do sklepu firmowego, by zabrać do domu pamiątki.

Chyba nic więcej na ten temat nie da się powiedzieć. Zawsze lepsze to niż ćwiczenia w sali - szkoda tylko, że nasz wyjazd wypadł w dzień wolny od zajęć :D



Dzięki wielkie za pięćdziesiąt tysięcy wyświetleń! Wolę chyba nie sprawdzać, ilu to unikalnych użytkowników :) Tak czy siak - miło mi się dla Was pisze.
Do usłyszenia!