poniedziałek, 27 czerwca 2016

Żegnaj, trzeci roku

I stało się.
Ten oto najcięższy, najbardziej owiany legendami rok na weterynarii jest już za mną.
Nawet jeśli przegram wrześniową batalię z farmakologią (chociaż jestem pełna optymizmu - zdam i już!) to i tak powtórka trzeciego roku mi nie grozi.

... Chociaż może nie powinnam tego mówić. Różne absurdy się zdarzają. Po murach uczelni hula legenda o nieszczęsnym studencie, który zgubił indeks i kazali mu powtarzać studia. Średnio w to wierzę, ale... Pewna doza ostrożności nie zawadzi.

Wakacje na weterynarii to tak naprawdę dwumiesięczna przerwa w sesji. Oczywiście mnóstwo moich znajomych zalicza wszystko w pierwszych terminach, ale ja jakoś, dziwnym trafem, nigdy nie mogę załapać się do tego elitarnego grona. Czy mnie to boli? Nieszczególnie. Tak naprawdę mam tyle pasji, że nauka jest tylko pewnym dodatkiem do mojego życia. Wszyscy moi przyjaciele powtarzają mi, że minęłam się z powołaniem - gram, śpiewam, montuję filmy, piszę artykuły, przemierzam Polskę (kiedyś mogłam powiedzieć, że Europę, ech) koncertowym szlakiem... Fajnie jest.

Czasami żałuję, że nie znalazłam się na Akademii Muzycznej albo w Szkole Filmowej. Ale cóż, człowiek kiedyś był głupi (to znaczy głupszy niż teraz, bo nadal mądrą zwać się nie mogę) i gardził wszystkim - łącznie ze szkołą muzyczną, wszelakimi warsztatami, lekcjami śpiewu i innymi formami "zorganizowanej" edukacji. Teraz na niektóre rzeczy jest już za późno, nie ma co ukrywać, ale mam jedno postanowienie. Za pierwszą wypłatę (a raczej kilka pierwszych wypłat) kupię sobie perkusję i nauczę się na niej grać.

Te wszystkie moje odskocznie są naprawdę niezastąpione w sytuacji, gdy uczelnia dodaje tysięczny punkt do swojej listy absurdów, którymi można zaskoczyć studenta. Naprawdę, ostatnie dziewięć miesięcy było bardzo... specyficzne. Nie liczę, że kiedykolwiek będzie lepiej, rzecz jasna. Normalniej? Też nie. Cała nadzieja w tym, że się przyzwyczaję.

... Ale czy powinnam się przyzwyczajać? W końcu zostało tylko dwa i pół roku! Borze szumiący, jak to możliwe?

Jakoś nie jestem pozytywnie nastawiona do czwartego roku. Mleko, mięso i cała masa przedmiotów klinicznych dotyczących dużych zwierząt. Niewiele mam planów dotyczących przyszłej pracy, ale co do jednego jestem pewna - na pewno nie będę zajmować się końmi ani krowami. Już prędzej wyląduję w jakimś laboratorium (co jawi mi się jako najnudniejsza praca na świecie) niż w oborze.

Plany na wakacje mam również jakieś niegodne studenta kierunku medycznego - autostopowanie, koncerty, jakaś praca pewnie też wpadnie. Może będę zaglądać do mojej ulubionej lecznicy, ale tego nie obiecuję. Życie lubi mi płatać figle, poprzednie wakacje były tego najlepszym przykładem.

Dzisiaj tak wyjątkowo - żadnych durnych parodii. Kawał porządnego rocka z festiwalu, na który zamierzam kiedyś pojechać.


Jak tam u Was, moi drodzy czytelnicy? Walka z egzaminami wygrana? Jakie plany na te najbliższe dwa (lub dla niektórych szczęśliwców trzy) miesiące cudownej laby?

poniedziałek, 20 czerwca 2016

Przedmioty na szóstym semestrze lubelskiej weterynarii

Farmakologia
Różne są absurdy na tym świecie. Drugi semestr farmakologii to jeden z nich. Niedługo przed egzaminem jest kolokwium z recept, później kolokwium z preparatów... Po czym pierwsza część egzaminu to znowu recepty i znowu preparaty. W dodatku z obu są oddzielne oceny. Tylko jeśli będziesz mieć dwie pozytywne, możesz przystąpić do części ogólnej egzaminu. Jedna dwója odsyła z automatu na wrzesień. Pierwszy termin jest testowy (oprócz recept oczywiście), drugi pisemny.

Patofizjologia
O ćwiczeniach pisać nie będę, bo - tak jak w poprzednim semestrze - nic ciekawego na nich nie nastąpiło. Natomiast ciekawy jest egzamin.
Najpierw jest test. Wyświetlają go na rzutniku, pytania koszmarnie długie, ciężko je przeczytać, ale przynajmniej część jest z giełdy. Uwaga - testu nie trzeba zdawać! Ma on jedynie na celu odsianie najlepszych 60 osób, które pójdą na pierwszy ogień na ustną odpowiedź do profesora. Cała reszta roku idzie po prostu na drugi termin, nie musi jeszcze raz męczyć się z testem.
Na pierwszym terminie pyta tylko profesor, na pozostałych wszyscy prowadzący.
Można być zwolnionym za jakieś karkołomne wyczyny, nie wiem na czym to polega.

Diagnostyka
Po całkiem przyjemnym poprzednim semestrze, pani docent T. postanowiła wyjść na wojnę ze studentami i zredukować liczbę osób potencjalnie zwolnionych z  egzaminu. Również Jaszczurkę nie ominęła przyjemność odwiedzin jej gabinetu. Nie polecam.
Egzamin składa się z dwóch części. Najpierw jest praktyczna, gdzie do uzyskania jest 40 punktów. Pytania losuje się z listy, która niby krąży w internecie, ale co roku jest modyfikowana. Prowadzący są (w większości) bardzo przyjemni, dają dużo punktów i rzucają pytania ratunkowe. Później jest część teoretyczna w formie testowej. Ogółem trzeba zdobyć 60 punktów, by zdać przedmiot. Jeśli komuś się nie uda, poprawia tylko test.
Zwolnieni z teorii zostali ludzie ze średnią 4.0 z obu semestrów.

Chirurgia i anestezjologia
Nie obiecujcie sobie zbyt wiele. Jaszczurka pełna była zapału i nadziei, które prysły jak bańka mydlana. Część zajęć jest praktycznych, ale przeważająca większość to koszmarnie nudna teoria. Procedury dotyczące aseptyki zdarzają się bardzo boleśnie z rzeczywistością sali operacyjnej. Nadzieje i zapał studentów studzone są przez niskie fundusze uczelni. Na razie przedmiot prowadzony jest na starych klinikach, więc wieje starym szpitalem psychiatrycznym, ale może już od przyszłego roku wszystko zostanie przeniesione do nowego budynku.
Są dwa zaliczenia z anestezjologii (pisemne, pytania banalne), ustne zaliczenie narzędzi chirurgicznych i praktyczne kolokwium z szycia.
Przydałoby kupić sobie już imadło i pęsetę chirurgiczną, ale za ich brak też nikt ścigał nie będzie.
Egzamin jest pisemny, składa się z dwóch pytań z anestezjologii i jednego z chirurgii. Bardzo przystępne.
Można być zwolnionym z anestezjologii, gdy oba kolokwia zaliczyło się na minimum 4.

Parazytologia
Dla mnie przedmiot śmiertelnie nudny, ale genialnie prowadzony. Katedra parazytologii jest najprzyjemniejszym miejscem w całym Coll Vecie. Najlepiej na ćwiczeniach trafić na doktora K., który opowiada niesamowite ciekawostki - nawet ja wtedy słucham :)
Podczas tego przedmiotu trzeba wyrobić 15 godzin stażu w zakładzie, gdzie doskonali się swoje umiejętności praktyczne - flotacja, dekantacja, sekcje parazytologiczne i inne przyjemności. Można zrobić to na szóstym lub siódmym semestrze, wedle uznania. Kolokwia są dwa, jedno ustne, drugie testowe.

Patomorfologia
Pierwszy semestr to tylko "szkiełka". Trzeba wyposażyć się w zestaw kredek, by móc odwzorowywać preparaty w zeszycie. Na początku (przyzwyczajeni do gotowców na histologii) byliśmy sceptycznie nastawieni do tego pomysłu, ale później okazało się to być świetnym urozmaiceniem nudnych zajęć. Można poczuć się jak prawdziwy artysta, a potem pośmiać z bazgrołów kolegi. Kolokwia są dwa, oba ustne, trzeba mieć ze sobą zeszyt.

Choroby owadów użytkowych
Czyli innymi słowy pszczół. Przedmiot nieszkodliwy, każdy śpi, nie trzeba uważać, nie ma kolokwiów, jeśli ktoś chodzi na wykłady, jest zwolniony z egzaminu, podczas gdy cała reszta musi przyjść na ustne zaliczenie u profesora. Jeśli chodzi o zakres materiału - wikipedia spokojnie wystarczy :) Profesor jest naprawdę cudownym człowiekiem, który dobrze wie, że przedmiot ten nie jest nam szczególnie potrzebny.

Higiena pasz
Przedmiot prowadzi doktor dobrze znany z immunologii. Dobrze zdaje sobie sprawę, że nie interesują nas te zajęcia i w dodatku wcale nie ukrywa, że dla niego też jest to strata czasu :) Nie robi problemów, ćwiczenia zawsze są krótkie, nie trzeba uważać, nie ma żadnego zaliczenia końcowego.


Przed siódmym semestrem, musimy zrobić sobie ogólne badanie lekarskie i książeczkę sanitarno-epidemiologiczną. Wszystko dlatego, że już na czwartym roku czeka nas największa przyjemność na tych studiach... rzeźnia :o

środa, 1 czerwca 2016

Dialogi na cztery kopyta (i nogi)

Pewnie powinnam napisać coś bardziej konkretnego, jednak ostatnio nie mam najmniejszej ochoty rozwodzić się na temat studiów. Taka już jestem, że wolę nie opisywać denerwujących i irytujących spraw. Jedyną bronią, jaką dysponuję przeciwko temu skostniałemu systemowi i ludziom, którzy rzucają kłody pod nogi jest... śmiech.

***

Piękny słoneczny dzień. Czekamy na poprawę z patofizjologii. Przychodzi pani doktor od której zależy nasz dalszy los. Wszyscy niemal zginają się w pas, rzucając chóralne "dzień dobry". Odpowiedź jest krótka:
- Dla was nie.

***

Poprawa z innego przedmiotu. Doktor prosi do gabinetu.
- No dobrze, ile was jest?
- Czworo.
- To wchodźcie trójkami.

***

Znowu patofizjologia. Rezygnujemy z podchodzenia do kolokwium. Pani doktor podejrzanie miła.
- Dlaczego się nie uczycie, moje słoneczka? No dobrze dajcie mi tę listę. No to do zobaczenia... W przyszłym roku na patofizjologii.

***

Kolokwium testowe, wyświetlane na rzutniku (każdy mógł otrzeć łzę wzruszenia, wspominając fizjologię).
Doktor (wisząc z dłonią nad przyciskiem): Już?
Wszyscy: Nie!
Doktor: No to następne!

***

Podsłuchane na korytarzu, rozmowa profesora z asystentem.
- Tylko pamiętaj, nie pytaj studentek o narzędzia do kastracji.
- Dlaczego?
- Nie chcesz wiedzieć...

***

- Dostanie pan ode mnie to zaliczenie tylko, jeśli złoży mi pani oświadczenie na piśmie, że nie będzie pani leczyć koni. Proszę wyciągać kartkę i pisać, ja podyktuję...

***

- Czy mogę dziś poprawiać kolokwium, pani doktor?
- Czy pani nie widzi, że jestem zajęta? - rzuciła, wygodnie rozparta na kanapie, biorąc łyk kawy.
- To może ja zaczekam?
- Nie, dziś nie mam czasu. - Następny łyk kawy.
- A kiedy mogłabym przyjść?
- W niedzielę.