czwartek, 28 lutego 2019

Jaszczurka lekarzem weterynarii

Naprawdę.
Wreszcie.
Stało się.
Niby się dłużyło, a jednak zleciało niesamowicie szybko.
Niby pięć i pół roku, a jakoś tego nie czuję.
Mam zaświadczenie o ukończeniu studiów.
Jestem zarejestrowana jako bezrobotna.
Czekam na staż.
Dyplom.
Prawo wykonywania zawodu.
Ale papier z uczelni mówi, że tytuł lekarza weterynarii już jest. Więc adres tego bloga wreszcie się zgadza.

Dzięki wszystkim za śledzenie mojej studenckiej drogi.
Widzimy się w nowym rozdziale zwanym pracą.

czwartek, 8 listopada 2018

Co nowego?

Statystyki pokazują, że ktoś nadal tego bloga odwiedza lub przypadkowo trafia na niego dzięki łaskawym algorytmom Google. Stwierdziłam więc, że dam Wam znak życia, żebyście nie myśleli, że rzuciłam to wszystko w cholerę. Chociaż wiele byście się nie pomylili.

Oto jestem na szóstym i ostatnim roku. Poziom absurdu rzeczywistości na uczelnianych stażach przekracza mój punkt krytyczny. Przeważająca większość moich znajomych ma już pracę w charakterze technika i robi wszystko, żeby uciec z Lublina. Tymczasem ja zajmuję się wszystkim poza weterynarią i coraz bardziej do tego Lublina się przywiązuję.

Od dawna czułam coraz większą potrzebę robienia czegoś pożytecznego. Nie mówię, że weterynaria nie ma sensu, ale brakuje mi tu takiego pierwiastka... zmieniania świata. Zdałam sobie sprawę, że chcę realnie działać, pracować z ludźmi, walczyć o wyższe idee. Dlatego tak wyszło, że zaangażowałam się w tworzenie pierwszego lubelskiego Marszu Równości. Wprawdzie we wszystkich mediach pokazywała się twarz Barta, głównego organizatora, ale i tak zaskakująco dużo osób kojarzy mnie właśnie z tym wydarzeniem. Parę wystąpień publicznych zaliczyć musiałam. Od Marszu minął miesiąc, a my właśnie tworzymy podwaliny do lokalnego stowarzyszenia, działającego na rzecz równości, szczególnie praw LGBT. Dużo pracy przed nami, ale wizja jest naprawdę piękna.

Jeśli chodzi o pracę, to stwierdziłam, że na weterynarię będę miała czas do emerytury, a teraz jest ostatni dzwonek na spróbowanie czegoś innego. Dlatego teraz... ustawiam koncerty. Manager to dużo za duże słowo, ale codziennie rano rozsyłam maile do miliona ośrodków, później wiszę na telefonie - tłumaczę, negocjuję i ogólnie "użeram się" z klientami. I o dziwo... Lubię to. Jest to dla mnie spore wyzwanie, bo kiedyś panikowałam, gdy musiałam zamówić pizzę. A teraz... No cóż :)

Wszystko dzieje się niesamowicie szybko. Mam wrażenie, jakby każdy tydzień otwierał przede mną nowe możliwości. Nagle teraz, pod koniec tej zwariowanej drogi do tytułu lekarza weterynarii, zdałam sobie sprawę, że nie jestem już stuprocentowo pewna, że właśnie to chcę robić w życiu. Okazało się, że jest tyle innych, fascynujących możliwości! Możliwości, które wiążą się z większymi zarobkami, mniejszą odpowiedzialnością i brakiem dyżurów.

Obserwuję moich kolegów z roku i tych starszych, już lekarzy, i dostrzegam coraz więcej frustracji. Ludzie są zmęczeni, zniechęceni i wypaleni już na samym początku. Zewsząd słychać tylko narzekania. Jednocześnie większość z nich nie chce spróbować w życiu innej drogi i mimo wszystko nadal chce siedzieć w weterynarii. Jasne, takie zmiany nie są łatwe. Zdecydują się na nie tylko ludzie odważni. Ale absolutnie nie jest tak, że niepracujący w zawodzie lekarz weterynarii "idzie na łatwiznę" - a kiedyś właśnie tak usłyszałam, od starszych i sfrustrowanych lek wetów. Według mnie za takimi słowami przemawia jakaś dziwna zawiść - skoro ja się męczę, to Ty też musisz, bo kończyliśmy te same studia.

Podsumowując... Dzieje się dużo różnych rzeczy. Pracuję nad sobą. Rozwijam swoje zainteresowania. Uczę się nowych rzeczy. I cały czas intensywnie myślę nad tym, co będę robić w życiu. I przede wszystkim - doceniam ostatnie momenty na studiach.

Trzymajcie się!

poniedziałek, 16 lipca 2018

Przedmioty na dziesiątym semestrze lubelskiej weterynarii

Jakiś marazm mnie dopadł. W końcu się zmotywowałam, ale opisy nie są zbyt wyczerpujące. Całą rzeczywistość ostatnio kwituję wzruszeniem ramionami i stwierdzeniem "nie ma o czym mówić". Został jeden semestr.

Interna psów i kotów
Ćwiczenia jak w poprzednim semestrze. Na egzaminie sześć pytań opisowych. Zdawalność zaskakująco spora. 
Pod koniec semestru katedra doszła do wniosku, że w ogóle się nie uczymy, więc wprowadzili system wejściówek. Na każdych ćwiczeniach pisaliśmy takową i zdanie wszystkich = zdanie kolokwium. System nie był do końca dopracowany, pozostaje mieć nadzieję, że dla kolejnego rocznika z tego zrezygnują.

Chirurgia psów i kotów
Na ćwiczeniach chodziliśmy do budynku chirurgii i oglądaliśmy operację lub pomagaliśmy przy drobnych zabiegach. Teoretycznie. Bo praktycznie często tyłki bolały od siedzenia pod ścianą. 

Rozród psów i kotów 
Na każdych ćwiczeniach jest odpytywanie z całego przerobionego do tej pory materiału. Jeśli będziecie mieli zajęcia na ósmą rano, najpewniej zawsze będą one z docentem Sz. A on lubi szczegółowe pytania i lubi stawiać dwóje. Na poprawę oceny (ustną na prywatnej audiencji u prowadzącego) będziecie mieli dwa tygodnie. Jest trochę ćwiczeń praktycznych (sterylka, cytologia, USG, szycie stuletniej macicy).

Choroby zakaźne psów i kotów 
Slajdologia, ale prowadzona całkiem znośnie. Sporo informacji praktycznych.

Choroby ptaków 
Po rzezi poprzedniego semestru nastąpiła lekka odwilż - nie było odpytywania na każdych ćwiczeniach. Egzamin to test wielokrotnego wyboru. 

Puszki
Z semestru na semestr zajęcia z higieny stają się coraz bardziej nie do wytrzymania. I tyle mojego komentarza. 

Prewencja
Nie mam pojęcia, o czym były ćwiczenia, bo na każdych byłam zajęta czytaniem książki. Egzamin to pięć pytań opisowych i zarazem festiwal bezczelnego ściągania.

Administracja
Przedmiot w postaci samych wykładów z kochanym doktorem L. Nie pojawiłam się oczywiście na żadnym :D Zaliczenie jest ustne, pytania nie są trudne, wystarczy przeczytać wysępione od kogoś notatki.

niedziela, 18 marca 2018

Alergik na weterynarii

Jestem pewna, że wśród przyszłych studentów są osoby, które chciałyby związać swoją przyszłość z weterynarią, jednak na przeszkodzie stoi im zdiagnozowana alergia. Nawet jeśli nie manifestuje się ona w żaden sposób i wydawałoby się, że właściwie nie istnieje, to zawsze będzie siedzieć w głowach rodziców, którzy będą odradzali ten zawód alergikom, jak tylko będą mogli.
Przeczytajcie więc jak to jest z Jaszczurką - prawie-że-lekwetem ze wszystkimi możliwymi alergiami.

Wszystkie możliwe alergie to dobre słowo. Mam astmę oskrzelową, atopowe zapalenie skóry, całoroczny nieżyt nosa, zespół alergii jamy ustnej i pewnie coś jeszcze by się znalazło. Lista substancji, na które jestem uczulona jest dłuższa niż spis ludności mojej wsi - znajduje się na niej również naskórek psa i konia, a roztocza kurzu są zupełnie poza skalą. Teoretycznie nie powinno mnie być na weterynarii. Teoretycznie nie powinnam mieć też wielkiego psa, który właśnie śpi koło mnie na łóżku, starając się "niby-przypadkiem" zepchnąć mnie na podłogę.

Czy mam jakieś objawy, które utrudniają mi codzienne siedzenie w klinice? Nie. Już nie. Na czwartym roku miałam bardzo nieprzyjemne epizody silnej duszności podczas wizyt w stajni. Naprawdę silnej. Niby nie zamierzam leczyć koni, ale jednak zaczęłam wtedy po prostu bać się o siebie. Wiecie, wolałabym jakąś fajniejszą śmierć niż uduszenie się w stajni. Zmieniłam lekarza, trochę czasu zajęło ustawienie nowego leczenia, ale wszystko się udało. Oddycham pełną piersią ;)
Katar również nie utrudnia mi życia, wystarczy że z rana wezmę jedną tabletkę i mam problem z głowy, nawet w ekstremalnych sytuacjach w stylu strzyżenie psa przy otwartym oknie w okresie najintensywniejszego pylenia syfów wszelakich. Innymi słowy: jest dobrze.

Skóra niestety nie chce dać mi spokoju i najprawdopodobniej nigdy nie będzie idealna. O dziwo nie męczy mnie żaden wyprysk kontaktowy, bąble pokrzywkowe, nic z tych rzeczy. Innymi słowy: wszelakie zmiany skórne nie są zależne od bezpośredniego kontaktu ze zwierzętami. Skóra atopowa ma to do siebie, że swędzi. Swędzi tak, że nikt zdrowy nie jest sobie w stanie tego wyobrazić. Więc często mam na rękach rany, czasami w wyniku mojego drapania, a czasami one po prostu są, sama nie wiem skąd, zwłaszcza jeśli akurat jest zima. Dlatego nie funkcjonuję w żadnej lecznicy bez rękawiczek. To jest podstawa podstaw, nawet, gdy jedynie trzymam zwierzaka. Żadne zakażenie nie jest mi potrzebne.

Rękawiczki też nie są taką prostą sprawą. Wszystkie pudrowane odpadają od razu, moja skóra wysusza się w nich w jakąś jedną dziesiątą sekundy. Lateks również mi nie służy. Teraz testuję super-hiper-pro rękawiczki nitrylowe, których wewnętrzna powierzchnia pokryta jest kolagenem i alantoiną i wydaje mi się, że faktycznie oszczędzają one moje dłonie. Aczkolwiek wypowiem się szerzej, gdy posiedzę z nimi na rękach jakoś dłużej, póki co zakładałam je tylko na krótkie i szybkie akcje.

Mycie rąk też jest problemem. Woda wysusza skórę atopową błyskawicznie (w zimie dłonie potrafią palić mnie po jednym myciu), a jak wiadomo w pracy w lecznicy wypadałoby mieć czyste ręce. Dlatego nawilżam dłonie gdy tylko mogę, przy każdej możliwej okazji, a zwłaszcza po każdym umyciu. Mały krem w kieszeni bluzy to mój nieodłączny element (który wzbudza wielką wesołość, gdy wypada mi podczas pochylania się).

Jestem świadoma tego, że pewnego dnia, nawet po kilku latach pracy, coś może się załamać, choćby astma wymknie się spod kontroli, będę się dusić i nie będę mogła być praktykującym lekarzem. Jestem z tą myślą oswojona, chociaż nie do końca pogodzona. Chciałabym powiedzieć, że podjęłam ryzyko świadomie, ale te pięć lat temu nadal byłam strasznym dzieciakiem (większym niż teraz), więc nie do końca tak było. Świadomość przyszła po czasie. Tak naprawdę alergie są nieprzewidywalne i istnieje ryzyko, że ktoś zupełnie zdrowy (przynajmniej na pozór) nagle zacznie wykazywać objawy alergii na kota, chociaż mieszkał z kotami od zawsze. Życie grozi śmiercią, no nie?

Oczywiście przed pójściem na studia naczytałam się mnóstwa mądrości z forum internetowego, gdzie ludzie twierdzili, że alergik na weterynarii nie ma prawa funkcjonowania. Tymczasem prawda jest taka, że każdy przypadek jest indywidualny. Czasami mimo silnej alergii "na papierze", ktoś nie odczuwa uciążliwych objawów albo pokazują się one tylko w specyficznych warunkach. Nie odkryję Ameryki, jeśli powiem, że trzeba po prostu rozmawiać z lekarzem. Jeśli nie jednym, to kilkoma - sama to przerabiałam. Może być tak, że alergia uniemożliwi Wam zostanie lekwetem, ale czasami okaże się, że będzie warto zaryzykować.

Pamiętajcie, drodzy alergicy - nie róbcie niczego pod wpływem emocji. Przejdźcie się na wolontariat jeszcze w liceum. Odwiedzajcie stajnie, schroniska, zwierzęce wystawy, ośrodki szkolenia psów i temu podobne miejsca. Zakładajcie rękawiczki na godzinę w ciągu dnia. Próbujcie. Testujcie. Absolutnie nie sugerujcie się komentarzami w stylu "stryjeczna kuzynka wnuka mojej ciotecznej babki udusiła się podczas przyjmowania pacjentów w klinice" albo "brat mojego pierwszego męża w ogóle nie czuje, że ma alergię". Każdy jest zupełnie inny. Możemy czerpać jakieś wnioski z doświadczeń innej osoby, ale nie powinniśmy brać ich za pewnik.

czwartek, 15 lutego 2018

Started from the bottom now we're here...

Przez ostatnie dni mam ciągle w głowie ten tytułowy wers.
Praktycznie codziennie ktoś z "mojej" lecznicy pyta się, czy zostanę u nich na staż.
A ja naprawdę tego nie wiem.
Powinnam to już wiedzieć?
Wybiegam myślami raptem do następnego kolokwium, następnego koncertu i następnego weekendu.
Mam ochotę zrobić sobie koszulkę z napisem "nie pytaj mnie o przyszłość".

Janek, chociaż daleki od pytania mnie o cokolwiek prywatnego, też nie pomaga:
- Pobierz krew temu owczarkowi i zrób morfologię.
No okej. Wierzcie lub nie, ale zazwyczaj naprawdę trafiam w żyłę. Igłą. Bo wenflon nadal jest dla mnie czarną magią i złem najgorszym. Ale zawsze mam nad sobą jakiegoś mentora.
- Sama?
Janek unosi brwi, robiąc dobrze znaną mi minę "no-jednak-jesteś-głupsza-niż-kiedykolwiek-przypuszczałem".
- Jesteś już prawie lekarzem, co w tym dziwnego? Weź sobie do pomocy jakąś techniczkę, żeby pies nie odgryzł ci głowy.

Jak do tego doszło, że w tym samym miejscu, w którym marzyłam o nabraniu po raz pierwszy leku do strzykawki, Janek mówi mi, że jestem już prawie lekarzem?

Jakby mało było atrakcji, dostałam wczoraj świeże zwłoki do ćwiczeń. Robiłam USG pod dyktando lekarza i znalazłam nawet nadnercza (ale wielkich kamieni w pęcherzu nie zauważyłam :D), intubowałam, zacewnikowałam, wykonałam punkcję do jamy otrzewnowej, jamy opłucnowej, pęcherza...  A na koniec delikwenta wykastrowałam.

I powiem Wam, że powoli, powoli... Coś z tego gąszczu niepotrzebnych i trudnych rzeczy zaczyna się wyłaniać. Czasami już sama wiem, co robić. Bywa tak, że czasami robię coś automatycznie, zanim jeszcze pomyślę.
... a czasami przez pięć minut mocuję się z pudełkiem od refraktometru, starając się otworzyć je ze złej strony.

Nie chcę jeszcze iść do pracy. Naprawdę, nie chcę jeszcze zasuwać dzień w dzień po minimum osiem godzin i czuć na sobie ciężar odpowiedzialności za zwierzęce życie. Ale z drugiej strony, gdy pomyślę sobie, że za kilka dni znowu muszę wracać na moją najcudowniejszą uczelnię, gdzie uczymy się samych przydatnych i praktycznych rzeczy, to wszystko przewraca mi się w środku na lewą stronę i mam ochotę iść na kolanach do szefa, wołając, że zostaję u niego na staż i w ogóle to chciałabym zacząć już teraz.

Jaszczurka stworzeniem pełnym sprzeczności.



I nie jestem fanką Drake'a, o nie, ten wers przyplątał mi się z zupełnie innej piosenki... 

czwartek, 8 lutego 2018

Przedmioty na dziewiątym semestrze lubelskiej weterynarii

Interna psów i kotów 
Wygląd ćwiczeń zależy od prowadzącego. Mi najbardziej podobają się zajęcia z kierownikiem katedry, na które trzeba przyjść przygotowanym, a w trakcie odbywa się wielkie odpytywanie, jednak w sposób bardzo praktyczny i zmuszający studentów do myślenia.
Jeśli myślicie, że na ćwiczeniach schodzi się na dół klinik i przyjmuje pacjentów albo omawia przypadki na szpitalu - hehe, nie. Po prostu przerabiamy choroby wewnętrzne dotyczące danych układów. Po każdym układzie jest ustne kolokwium.

Chirurgia psów i kotów 
Z okulistyki i stomatologii są ćwiczenia praktyczne na zwłokach, raz zdarzyli się też prawdziwi pacjenci. Ogólnie jest całkiem sympatycznie. Z obu tych części są oddzielne zaliczenia. Natomiast gdy skończy się stoma, robi się lekki chaos. Raz staliśmy na dusznej sali operacyjnej, słuchając jakiegoś dziwnego monologu o więzadłach w kolanach, który przyniósł tylko taki efekt, że mało nie umarliśmy z niedotlenienia. Innym razem robiliśmy operację na zwłokach (jednych na całą grupę), z której absolutnie nic nie widziałam i wiem tylko, że miała coś wspólnego z ortopedią.
Potrzebne maski, czepki, rękawiczki.

Rozród bydła 
Niestety ten semestr jest jeszcze nudniejszy niż poprzedni - w całości poświęcony gruczołowi mlekowemu. Jedno ćwiczenie praktyczne z szycia strzyków. Kolokwium jest jedno, tuż przed egzaminem, pisemne (ale taka forma została wybrana na nasz wniosek). Egzamin to pytania krótkiej odpowiedzi, większość z giełdy.

Andrologia
Czyli wszystko o męskich narządach rozrodczych i nasieniu. Również nie jest to nic porywającego. Jedno ćwiczenie praktyczne, na którym można policzyć plemniki - może też coś jeszcze, ale Jaszczurka była bardzo zajęta bawieniem się rosyjskim liczydłem. Kolokwium jedno, tuż przed egzaminem, ustne. Egzamin w formie podobnej jak na rozrodzie, pytania z giełdy.

Puszki 
Czyli higiena produktów pochodzenia zwierzęcego. Chyba. Pamiętacie mięso? To świetnie, bo oto kolejny semestr nauki praktycznie tego samego, tylko teraz dla odmiany w większości mowa jest o produktach, które można już zjeść. Na ćwiczeniach są też "badania organoleptyczne", czyli prościej mówiąc degustacja kiełbasy, pasztetu i temu podobnych wynalazków. Polecam zerknąć w plan ćwiczeń i zabrać ze sobą bułeczkę, bo katedra nie sponsoruje pieczywa.

Choroby ptaków 
To trzeba przeżyć. To po prostu trzeba przeżyć. Odpytywanie na każdych ćwiczeniach, życzliwi prowadzący, masa fascynującej wiedzy drobiarskiej. Kolokwium pod koniec semestru, 15 pytań opisowych, sprawdzanych BARDZO szczegółowo. Drugi termin to 5 pytań opisowych, sprawdzanych zdecydowanie bardziej łaskawie.
Dodatkową atrakcją jest to, że w ramach tego przedmiotu trzeba odbyć osobny staż.

Choroby zakaźne zwierząt gospodarskich 
Przedmiot równie porywający jak wszystkie inne zakazy. Dwa kolokwia w semestrze. Na egzaminie trzy pytania opisowe.

Dietetyka 
Dla większości przedmiot nudny, dla mnie nawet interesujący (oczywiście tylko te części o żywieniu małych zwierząt). Nie ma kolokwiów. Egzamin to test wyświetlany na rzutniku, a karta odpowiedzi jest w formie... słoneczka.

Weterynaria sądowa 
Przedmiot, który darzę miłością nieskończoną, może za sprawą prawniczych genów. A może przez spaczenie psychiczne, które sprawia, że lubię babrać się w zwłokach. Ćwiczenia zdecydowanie najciekawsze są z doktorem L., ale ogólnie wszyscy prowadzący są bezproblemowi. Egzamin to pięć pytań opisowych.

Prewencja 
O czym jest ten przedmiot - tego nie wie nikt...


Jeszcze tylko dwa semestry, o borze szumiący..

piątek, 26 stycznia 2018

Gdzie kupię yorka tak za 300 złotych? #2

Pamiętacie, jak w poprzednim poście o tym samym tytule pisałam Wam, że bezrozumne rozmnażanie zadbanych zwierząt to też jest pseudohodowla? Chciałabym teraz trochę dopowiedzieć do tamtej historii.

Mam koleżankę. Wykształconą. Inżynier jednego kierunku, magister drugiego. Nie, żeby było to szczególnie istotne, ale po ludziach z dyplomami wyższych uczelni czasami oczekuje się używania mózgu. Wiedziałam od dawna, że ma sukę yorka. A raczej "yorka", bo pies kupiony od kogoś tam ze wsi według mnie nigdy koło yorkshire terriera nawet nie stał. Okazało się, że wraz z rodziną wpadła na pomysł, by ją "dopuścić". Dlaczego? Bo wszyscy krewni i znajomi królika namawiali, że oni by wzięli szczeniaczki, że takie piękne itede itepe. Poza tym no w końcu by wypadało, żeby suka chociaż raz miała szczeniaki (to swoją drogą jeden z mitów, który wkurza mnie tak bardzo, że mam ochotę rzucić w rozmówcę czymś ciężkim). 

Dopuścili. Do kogo - nie wiem. Pewnie też do jakiegoś wiejskiego championa. W ciąży? No chyba. Nikt nie zatroszczył się, by zabrać na USG. Gdy pies przybrał rozmiar małej beczki stało się jasne, że w ciąży. Nikt jednak nie zatroszczył się, by jakoś ustalić termin porodu, przygotować kojec porodowy, więc nikt też nie miał suni specjalnie na oku. Urodziła niespodziewanie, tam gdzie zazwyczaj spała - w kotłowni. Gdy rano przyszli ją wypuścić, trzy szczeniaki już nie żyły. Okutane były w jakieś szmaty, na których zazwyczaj spała sunia. Pewnie się udusiły. 

Żywe zostały dwa pseudoyorki. Miały iść do krewnych i znajomych królika, pamiętacie? No, ale jak już się urodziły, to wszyscy stracili zapał. Jednak nie, bo mam małe dzieci, bo za dużo zachodu, bo przecież prababcia ma alergię... Klasycznie. Co więc zrobić? No oczywiście sprzedać. Przypomniałam, że handel psami i kotami poza zarejestrowanymi hodowlami jest nielegalny. Ale oczywiście spotkałam się z oburzeniem, bo jak za darmo oddać, jak to zadbane yorki. 

W kwestii zadbania... Szczeniaki pięciotygodniowe. Nieodrobaczane. Zwróciłam uwagę, że by już wypadało. Zdziwienie. No jak to takie małe. Jak tu tą "wielką tabletkę z zoologicznego" im podać? Chociaż już swędziały mnie ręce i na końcu języka miałam brzydkie słowo, tłumaczyłam cierpliwie, żeby zabrać do lek weta, a on ustali terminy odrobaczania i szczepienia i powie w ogóle jak dbać o te szczenięta. Nie wydaje mi się, bym ją przekonała. Później okazało się jeszcze, że rodzina ochoczo dokarmia je mlekiem krowim, bo te karmy dla szczeniąt to takie drogie... A w ogóle jeden szczeniak ma katar i oczy mu ropieją. Zabrać do lekarza? Nieeee... Nagrać milion filmików jak kicha? Pewnie! Nie udało mi się zachować spokoju.

Piszę to wszystko ku przestrodze. Właśnie takie szczenię może do Was trafić, gdy kupujecie yorka od "normalnej rodziny", która "tak tylko dopuściła sukę". Nieodrobaczone, niezaszczepione, karmione czymkolwiek, które lek weta nie widziało na oczy. Ale matka przecież zadbana i szczęśliwa.
Ludziom wydaje się, że rozmnażanie zwierząt to żadna filozofia, że skoro suka żyje i ma się dobrze, to przecież małe też sobie poradzą.
A i jakby ktoś się zastanawiał - usłyszałam, że tylko się bezpodstawnie czepiam.