czwartek, 13 października 2016

Teoretycznie będziemy lekarzami

Można by pomyśleć, że po farmakologii, chirurgii i diagnostyce możemy już poczuć się choć troszeczkę jak prawdziwi lekarze weterynarii. Czwarty rok brzmi już tak poważnie i tak dumnie! Koniec dziecinady, zaczyna się prawdziwa weta!

Tia, jasne. Ktoś naprawdę w to wierzył? No dobrze, ja miałam nadzieję. Która oczywiście zgasła po pierwszym tygodniu. Teoria, teoria i jeszcze raz teoria. Choroby zakaźne, wewnętrzne, zoonozy, toksykologia, higiena mięsa i mleka to po prostu siedzenie w ławkach i gapienie się na prezentację. W wielu przypadkach bezmyślne. Póki co tak samo jest na patomorfologii, ale niedługo zaczniemy sekcje. Nie wiem, czy to powód do radości. Niby wszystko lepsze niż przepisywanie slajdów do zeszytu, ale z moimi zdolnościami manualnymi, zapewne wpadnę do wnętrza jakiegoś konia.

Jest jeden promyk w tej teoretycznej rzeczywistości. Radiologia. To znaczy... Teraz niby musimy wkuwać budowę lampy, powstawanie promieni i temu podobne rzeczy, które mają bardzo wiele wspólnego z fizyką. Ale co jakiś czas doktor przerywa ćwiczenia, pokazując zdjęcia rentgenowskie. I wtedy Jaszczurce świecą się oczy, skryte za okularami. To jest piękne. Najpiękniejsze. Trochę magiczne. Szukanie sensu tam, gdzie na pozór go nie ma. Na ostatnich ćwiczeniach prowadzący (który wygląda kropka w kropkę jak Alan Harper z Two And Half Man) zapytał się, czy wolimy już wyjść, czy pooglądać zdjęcia. Zanim Jaszczurka ugryzła się w język, już rzuciła na całą salę, że zostajemy i oglądamy. Na szczęście grupa nie urządziła linczu. Wiele osób podziela moje odczucia co do radiologii. 

Tak więc minęły trzy lata. Czy nauczyłam się na uczelni czegokolwiek praktycznego? Skłamałabym, zaprzeczając.
Umiem wymacać węzły chłonne - w teorii, bo w praktyce znalazłam je może dwa razy. I to nie na zajęciach uczelnianych.
Umiem osłuchiwać - w teorii, bo w praktyce słyszę dziwne rzeczy, których nie potrafię zidentyfikować.
Umiem badać palpacyjnie jamę brzuszną - pomińmy fakt, że potrafię w ten sposób stwierdzić jedynie, czy pies napina brzuch.
Umiem opukiwać - i tu faktycznie wszystko słyszę. Popadłabym w zachwyt gdyby nie to, że w praktyce nie widziałam, by ktokolwiek opukiwał małe zwierzęta.
Zakładanie opatrunków, iniekcje, pobieranie krwi, zakładanie wenflonów? A i owszem, było. W teorii. I w praktyce na zasadzie jeden zdechły pies na grupę. Więc było, nie ma co się czepiać!
Wyliczanie dawek leków, pobieranie ich, przygotowywanie kroplówek, morfologia, biochemia? Oczywiście, że nie. Wszystko to robiłam na nieobowiązkowych praktykach. Gdyby nie one, nie wiedziałabym, jak nabrać lek do strzykawki.

Zmierzam do tego, że po trzech latach studiów nie czuję się ani trochę mądrzejsza czy gotowa na zostanie lekarzem. Podczas gdy nasi rówieśnicy na lekarskim mają już kontakt z pacjentami, zbierają wywiady, dostają pierwsze przypadki, nam nadal nikt nie pozwala dotknąć się do żywego zwierzęcia. Zaczął się kolejny rok, siódmy semestr, a nic nie wskazuje na to, by sytuacja miała się zmienić.

Teoretycznie więc będziemy lekarzami. Praktycznie - absolwentami weterynarii. A to szalona różnica.