sobota, 20 września 2014

Wolontariat dzień 11 - ostatni

Tak, ostatni... Nie wiem, jak będzie wyglądał przyszły weekend, ale bardzo prawdopodobne, że będę musiała poświęcić go na niezbędne zakupy albo nawet zawożenie rzeczy do Lublina. Dlatego już dzisiaj pożegnałam się ze wszystkimi, usłyszałam trochę miłych słów, trochę słów motywujących, zaproszenie na przyszłe wakacje (!) i uzbrojona w taki pozytywny bagaż doświadczeń, wrócę do Lublina.

Ale najpierw kilka słów o Piekielnych. Już kiedyś pisałam, że niektórzy właściciele nadawaliby się na znaną stronę właśnie o tym tytule. Dziś na przykład zjawił się z psem pan, który koniecznie chciał widzieć się "z doktorem". W języku lecznicy oznacza to szefa. Dyżur akurat miała K., wytłumaczyła, że ona też jest lekarzem i może przyjąć pieska. Nie, musi być "doktor". Szef powiedział, że rozmawiał z panem przez telefon, jest podejrzenie babeszjozy i że K. może go przyjąć. Cóż, pani doktor komfortowo się nie czuła, nie chcą jej, a przyjąć musi... Ale zwierzak niczemu winny nie jest, więc zaraz zabrała się za pobieranie krwi, ale zgrzyt nastąpił zaraz po włączeniu maszynki do golenia. I bynajmniej nie był to zgrzyt ostrza.
- Musi pani go golić?
- Tak, muszę.
- Czy pani naprawdę musi go golić?
- Tak, muszę! Bez tego jest bardzo mała szansa, że uda mi się trafić w żyłę, a przecież muszę założyć wenflon.
Doktor K. myślała, że tym argumentem skończy dyskusję, wzięła ponownie maszynkę, a tu znowu zgrzyta...
- Ale jakaś szansa jest, że bez golenia się uda... Pani nie goli.
Finał tej historii był taki, że pacjenta przyjął szef. I założył wenflon. Tak jak chciał właściciel - bez golenia. Trwało to wprawdzie trzy razy dłużej niż normalnie, ale - jak to mówią - klient nasz pan. Ciekawa jestem, ile drogocennych długich kudłów zostanie wyrwanych podczas zdzierania plastra, którym przymocowany jest wenflon.

Poza tym zjawiła się też dziewczyna, która chciała "tylko o coś zapytać". Była sama, bez zwierzaka. Powiedziała, że ma trzymiesięcznego psa, który od dwóch dni nie je, nie bawi się, tylko leży. Więc ona pomyślała, że może jest zarobaczony i czy mogłaby kupić tabletki na robaki. Opadła mi szczęka. Doktor K. mało nie wyszła z siebie, kazała wrócić razem ze szczeniakiem, jeśli ma on przeżyć, bo może mieć na przykład babeszjozę. I oczywiście nie dała żadnych tabletek. Dziewczyna się już nie zjawiła. Dlatego również zasługuje na miano Piekielnej.

Jak już jesteśmy w temacie babeszjozy, to dziś mieliśmy na kroplówkach cztery psy, a piąty (cudny szczeniak) był w szpitalu. Właśnie ten ostatni przysporzył mi roboty... Po co chodzić na spacer, skoro można zsikać się w sali? I to ze dwa razy? Po co sikać na spacerze (na który opiekunka wyniosła na rękach), skoro można zrobić to na posłaniu? No cóż... Uroki opieki nad zwierzakiem ;D Przynajmniej psina zjadła wszystko, co jej podałam i nawet dobrała się do misek innych pacjentów, co ewidentnie było dobrym znakiem, bo rano nie chciała zjeść ani kęsa. Mimo tego, że musiałam myć podłogę w całej sali szpitalnej, chętnie zajęłabym się jeszcze tym szczeniakiem.

Pierwszy raz spotkałam się z kocią białaczką. Wprawdzie objawy nijakie, ale to co wyszło w morfologii... Aparat w ogóle nie pokazał obecności białych krwinek. Myślałam, że to w ogóle niemożliwe, żeby białych krwinek było tak mało... Kocinek dostał prawdziwy koktajl zastrzyków, kroplówkę i miejmy nadzieję, że jeszcze długo pożyje.

Dzisiejszym małym sukcesem wolontariusza jest podłączenie kroplówki.
- Jaszczurka (tak, dopiero dziś lekarze zaczęli zwracać się do mnie po imieniu), podłącz no temu psu sól fizjologiczną...
- ...
- Co jest, nie umiesz?
- Umiem!
Umiem, bo tydzień temu E. mnie nauczyła. Żeby nie tracić czasu, pobiegłam po worek z solą. Wygrzebałam z zakamarków pamięci, że kiedyś przy pani doktor K. ćwiczyłam zakładanie wlewnika. Czyli na dobrą sprawę już znam całą procedurę, tylko w częściach. Kiedy K. wyjaśniała właścicielom, co dolega ich psu, ja przygotowywałam kroplówkę. A potem podłączyłam. I nic nie popsułam :D Szkoda, że takie zadania dostaję akurat ostatniego dnia...

Tak więc wakacje 2014 uważam za owocne. Zdobyłam trochę doświadczenia (zdecydowanie bardziej praktycznego - kroplówki, zastrzyki, opatrunki i tak dalej), poznałam pracę lecznicy i dowiedziałam się, jak może wyglądać moja przyszłość w jednym z jej wariantów :)

Mam nadzieję, że w przyszłym roku znowu będę robić coś ciekawego. Mam do zaliczenia praktyki hodowlane i marzy mi się odbycie ich w gdańskim ogrodzie zoologicznym. I tu moje pytanie do starszych koleżanek/kolegów - jak wcześnie trzeba załatwiać praktyki, by dostać się tam, gdzie się chce? Czy może czas nie ma tu nic do rzeczy?
I cóż... Dzięki wszystkim, którzy przebrnęli przez serię wolontariacką. Nie wiem jeszcze, co będę publikować w roku akademickim, ale zapewne jakieś jaszczurkowe przygody warte uwagi się znajdą.

2 komentarze:

  1. Pogadać z dyrektorem ogrodu zoologicznego możesz już teraz. Cała papierologia zacznie się dopiero gdzieś w okolicy sesji zimowej. Wtedy też będziecie musieli pobiec do pani Sz., która urzęduje na ostatnim piętrze w budynku na przeciwko biblioteki - podyktujecie dane miejsca i termin praktyk. Ona wydrukuje umowy - trzeba będzie załatwić podpisy placówki, w której chcesz mieć praktyki. Jedna sztuka zostaje w zoo, a druga wraca do pani Sz. Jak jej odniesiesz umowę to dostaniesz dziennik praktyk :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Należą Ci się duże słowa uznania za wytrwałość w pracy w wakacje ^^ Mam nadzieję, że w te wakacje też zawitasz do tej lecznicy i będziemy mogli poczytać Twoje przygody :D
    ~Ac :3

    OdpowiedzUsuń