środa, 17 sierpnia 2016

Pożądana antypatia

Zawsze można poznać, że ktoś cię nie lubi.
Nawet jeśli pozornie wszystko jest w porządku, to możesz wyczuć jakiś chłód, niechęć, obojętność.
Ale nie ma w tym nic złego. Nikt nie pała sympatią do absolutnie wszystkich ludzi. Mój sposób bycia z pewnością może denerwować wiele osób. Zwłaszcza starszego o ponad dziesięć lat lekarza, Janka.
Przyjęliśmy więc prostą taktykę - ja nie wchodzę mu w drogę, on w zamian za to powstrzymuje się od złośliwości. Gorzej, gdy jednak w tę drogę wejdę, co czasami się zdarza, zwłaszcza z moim życiowym ogarnięciem.

Dzień dosyć pracowity. W szpitalu wszyscy uwijają się jak mróweczki. Janek wystawia głowę z laboratorium.
- Pobierzcie krew temu psu.
Zawsze mówi w liczbie mnogiej, gdy musi zwrócić się do mnie. Nie wiem czemu. Nie jestem najszczuplejsza, ale żeby od razu traktować mnie jako liczbę mnogą? Dodatkowo patrzy wprost na mnie. Zerkam na boki. Wszyscy zajęci. Przygotowuję więc wszystko co potrzebne i czekam. Głowa Janka ponownie się pojawia.
- Dlaczego nie pobierasz?
- Nigdy tego nie robiłam - mówię, nie mogąc otrząsnąć się z ciężkiego szoku.
Mieliśmy wprawdzie fantomy psich łapek na diagnostyce, ale nijak się to ma do żywego, wierzgającego psa z cienkimi żyłkami, które u każdego osobnika zdają się biegnąć inaczej.
- Na którym ty jesteś roku?
- Po trzecim...
- Po trzecim roku i jeszcze nie pobierałaś krwi?!
Słyszę z laboratorium jakieś przekleństwa. No to porobione, myślę sobie. Janek zaraz przyjdzie i będzie zły, że musiał przerwać jakieś swoje arcyważne badania na głupie pobranie krwi.
Istotnie, Janek się pojawia.
- Dlaczego nie założyłaś rękawiczek?
O borze szumiący, on chyba nie chce...
- No szybko, nie mamy całego dnia. Ja go trzymam, ty działasz.
Oglądałam pobieranie krwi milion razy. Wydawałoby się, że umiem wyrecytować całą procedurę z pamięci. A teraz, gdy zostałam z tym sama... Ledwo udaje mi się zmusić mózg do myślenia. Dłonią odzianą w różową rękawiczkę, sięgam do przedniej łapy.
- Nie. Nie tu. Pobierasz z tylnej.
Zerkam pytająco na Janka, który czuje się chyba w obowiązku jakoś uargumentować swoją decyzję.
- Bo ja tak chcę.
Super. No to mogiła. Tego na studiach nie uczyli, w lecznicy używa się rzadko, kicha na całej linii. Ale nie ma mówienia "nie wiem". Nie ma "nie potrafię". Pozwalają, to trzeba robić. Maszynka, golę. Staza, zaciskam. I nagle... Żyła pojawia się jak objawienie.
Chwila przerwy, bo beagle usiłuje odgryźć Jankowi rękę. Kilka przekleństw, kaganiec. Zaciskam ponownie stazę. Żyła piękna, wyraźna, jak marzenie. No to kłujemy! Pierwsza próba. Nic. Druga próba. Nic. Zerkam na Janka, który nadal traci swój cenny czas. Sam zrobiłby to w sekundę. Ale on jest wyjątkowo spokojny i nawet nie ma żadnego grymasu na twarzy.
- Jeszcze raz, dasz radę. Teraz spróbuj trochę bardziej w prawo, a trafisz prosto w żyłę.
Robię jak mówił... I po chwili do probówki kapie już ciemnoczerwona krew. Nie mogę powstrzymać szerokiego uśmiechu. Gotowe! Chcę już sprzątać, ale Janek, rozpłaszczony na psie, nadal się nie rusza.
- No to teraz kłuj przednią. Nie bierz probówki... Potrzebna nam tylko jedna kropla, żeby mieć dowód, że potrafisz.
Drżącymi rękami golę przednią łapę. Zakładam stazę. No pięknie, żyły nie widać w ogóle. Ani troszeczkę. Macam. No nic. Czuję idealną kość.
- Dziewczyno, delikatniej, tak to wiesz co możesz macać?
Może lepiej, że się nie dowiedziałam. Badam więc wygolone miejsce palcem. No i tak jakby... Tak jakby coś jest. I jak ja mam trafić w to cienkie, miękkie, niewidoczne coś? Pierwsza próba. Nic. Druga próba... Jest! Podnoszę głowę i uśmiecham się do Janka. Przez chwilę na jego twarzy majaczy uśmieszek, a szare oczy nie są takie zimne jak zawsze. Trwa to jakiś ułamek sekundy, bo zanim się orientuję, on już jest przy wyjściu ze szpitala.
- Sprzątaj to szybko, puszczaj morfologię i potem przynieś mi wyniki.

Tak sobie myślę, że skoro tak ma wyglądać współpraca z lekarzami, którzy za mną nie przepadają, to może powinnam otaczać się tylko takimi? Ale zacznę od wchodzenia Jankowi w drogę trochę częściej niż miałby na to ochotę :)

1 komentarz:

  1. hehe Dziękuj Bogu/om za takich Janków. Każdy z nich jest w głębi duszy niespełnionym dydaktykiem :D

    OdpowiedzUsuń