sobota, 28 stycznia 2017

Kurczakarnia

Z powodu całego natłoku zaliczeń mniejszych i większych, zapomniałam opowiedzieć o drugiej wycieczce do rzeźni.

Tym razem nie musieliśmy wyjeżdżać za miasto. Wystarczyło trafić na ulicę Zimną do oddziału firmy, która w logo ma tłuściutkiego indyka. Nomen omen - zamarzliśmy tam na kość i dreptaliśmy między jednym budynkiem, a drugim, usiłując nie zamienić się w bryły lodu, czekając na prowadzącego. Wiecie jak jest - student musi być idealnie punktualny. Z kolei doktor może zarówno przyjść pół godziny później, jak i tyle samo przedłużyć ćwiczenia.

Na samym wejściu powitała nas tablica z napisem:
Dni bez wypadku - 19
Zapachniało to trochę PRLowską komedią, ale gdy po chwili musieliśmy przejść do innego budynku ścieżką pokrytą litym lodem, pomyślałam sobie, że zaraz liczba z tablicy zmieni się na zero i popsujemy im tak dobrze prosperujące statystyki.

Zamiast naszych białych kaloszków, zakupionych za ciężko odchorowane pieniądze, musieliśmy po raz kolejny mieć foliowe ochraniacze do kolan. Pomijam fakt, że zaraz po przejściu przez szczotki dezynfekujące, owe foliówki zsunęły mi się aż do kostek i - nieświadoma tego aktu - sunęłam tak przez całą rzeźnię. Szczegóły. Do tego oczywiście potrzebne nam były fizelinowe czepki i takież fartuchy.

Na szczęście rola lekarza weterynarii w ubojni drobiu polega tylko na oglądaniu, więc nie musieliśmy robić nic praktycznego. Za to widzieliśmy jeszcze żywe kurczaki, sunące na rzeź. Cóż, kto widział ten widział, bo Jaszczurka zamknęła oczy. A potem wpatrywała się w stanowisko oznaczone nalepką "ubój", gdzie wisiała gigantyczna łopata. Nie wiem, nie pytajcie. Nie czuję, że będę gorszym lekarzem przez to, że w tym jednym momencie udawałam, że nie istnieję.

Zapach w rzeźni drobiarskiej to sprawa oddzielna. Wręcz nie można nazwać już tego zapachem. Smród, proszę państwa. Smród, który towarzyszył wszystkim aż do domu, do wzięcia kąpieli i wrzucenia ciuchów do pralki. Rzeźnia wieprzowa pachniała przy tym jak najlepsze perfumy.

Ogólnie rzecz biorąc - było nieszkodliwie. Nie musieliśmy nic robić. Nikt nie zadawał nam pytań. Szkoda tylko, że wyjazd został wymyślony tuż przed sesją. A sesja po siódmym semestrze nie zna litości. Radiologia, parazytologia, higiena mleka, choroby zakaźne koni, interna koni, zoonozy i toksykologia. Tak, wszystko to egzaminy.

5 komentarzy:

  1. Czy mogłabyś napisać notkę o przygotowaniach do matury? Z jakich zbiorów korzystałaś? Byłabym wdzięczna, w przyszłym roku piszę maturę a na każdym forum polecają co innego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiem szczerze - nie pamiętam. Na pewno zrobiłam wszystkie zbiory Witowskiego. Ale wydaje mi się, że miałam też jeszcze jakieś. Niestety nie były one na tyle istotne, by zapisać się w mej pamięci ;)

      Usuń
    2. A co do notki - pisanie tego byłoby raczej bez sensu, bo zdawałam maturę cztery lata temu, wiele rzeczy się od tego czasu zmieniło. A mi podejściem było i jest bardzo daleko od wszystkich blogerek motywujących do nauki :P Innymi słowy - zero spiny, trzeba coś robić, ale nie wariować, będzie co ma być :)

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń