wtorek, 14 marca 2017

Kwestia anonimowości

Zakładając tego bloga na pierwszym roku, chciałam stworzyć kompendium wiedzy o weterynarii na mojej uczelni - czyli po prostu coś, czego mi brakowało. Były wprawdzie inne blogi, ale ja miałam swój pomysł, swoją wizję i wrażenie, że będę bardziej wytrwała w prowadzeniu takiego pamiętnika. Nawet adres wybierałam z myślą, że będę pisać także po skończeniu studiów. W sumie nadal mam taką nadzieję.

Jestem zadowolona z tego, jak rozwinął się blog. Nie jest to nic spektakularnego, ale prawie cztery tysiące wyświetleń miesięcznie nazwałabym wynikiem przyzwoitym. Oczywiście mam nadzieję, że liczba ta się zwiększy, ale... wszystko w swoim czasie.

Wybierając taką, a nie inną drogę blogowania musiałam liczyć się z tym, że nie będę do końca anonimowa. Z jednej strony mam ochotę pisać więcej, opisywać konkretniej ćwiczenia albo jakieś zdarzenia czy anegdoty... Ale wtedy zdradziłabym zbyt wiele. Z perspektywy czasu żałuję, że nie wybrałam takiego sposobu blogowania jak Doktor Dom czy Leila. Nie udałoby mi się stworzyć wówczas przewodnika po studiach, ale miałabym wolność wypowiedzi. Wolność myśli. Wolność pióra.

Niedawno jedna blogerka została wezwana na dywanik do dziakanatu z powodu własnego bloga. A nie zdradzała żadnych szczegółów. Nie podawała nazwy uczelni ani nawet miasta. Nie wstawiała zdjęć z niczym konkretnym. A i tak ktoś ją znalazł. I życzliwy donos poszedł do dziakana. Coś mnie tknęło i zaczęłam robić mały research. Zaskakująco dużo osób z roku zna mojego bloga. Zdecydowanie więcej niż bym chciała.

Część osób pewnie popuka się w czoło jak moja przyjaciółka i rzuci, że przecież musiałam się z tym liczyć. Pisze się bloga dla ludzi, nie dla siebie. Pewnie. Tylko Jaszczurka ma częste napady bezmyślności. I to był jeden z nich. Nie myślałam, co będzie kiedyś. W sumie nadal nie mam tendencji do wybiegania w przyszłość dalej niż miesiąc.

Wracając do anonimowości... Wydaje mi się, że wraz z ósmym semestrem wszyscy postanowili przestać być bezimiennym studentem, jednym z wielu wśród szarej i znudzonej masy. Bo warto zaznaczyć, że przy trzydziestoosobowych grupach praktycznie każdy jest anonimowy. Lekarze, choćby chcieli (chociaż w większości przypadków nie chcą), nie byliby w stanie nas zapamiętać. W związku z tym sekcje naukowe przeżywają oblężenie. Podobnie jak dyżury. Każdy chciałby zakręcić się przy jakiś lekarzu, jeździć w teren, podglądać operacje. Są osoby, które udzielają się dosłownie wszędzie. Tylko czekać, aż wyskoczą z lodówki. Ale w wielu przypadkach jest to bezowocne, bo pierwszeństwo do czegokolwiek zawsze będą mieć osoby ze stażu. My za to możemy na przykład pooglądać ich plecy.

Jako osoba z wrodzoną niechęcią do wpychania się i wciskania, obserwuję to wszystko z boku, nie mając bladego pojęcia, co właściwie powinnam ze sobą zrobić. Nie widzę siebie właściwie nigdzie. Na ćwiczeniach cały czas obcujemy tylko z końmi, co tylko potęguje moje pragnienie do wtopienia się w ścianę. Wszystko co robimy jest dla mnie bardzo ciekawe, ale nie chciałabym wykonywać tego sama pod okiem prowadzącego, sarkastycznych stajennych i trzydziestu par oczu znajomych z grupy. Poza tym nigdy nie ukrywałam, że nie żywię wobec koni ciepłych uczuć.

Jakby mało było pozytywów, wszystko wskazuje na to, że nagle dostałam sakramencko silnej alergii na te zwierzęta i jestem skupiona tylko i wyłącznie na tym, by się nie udusić. A w testach sprzed paru lat alergii brak, dwa tygodnie po drugim roku spędziłam w stajni, na ćwiczeniach na trzecim roku wszystko spoko, a teraz bam... Takie moje szczęście. Choć może być to bardzo niefortunna wypadkowa przechodzonej infekcji, niesprzątanej od miliona lat stajni i początku pylenia syfów wszelakich. Oczywiście umówiłam się na wizytę do lekarza i szczęśliwie pozostał mi już tylko miesiąc czekania. Może przeżyję.

A co do ósmego semestru, jakby to kogoś interesowało, z klinicznych przedmiotów jest rozród koni, rozród bydła, interna bydła, chirurgia koni i dermatologia (małych zwierząt, WRESZCIE).

7 komentarzy:

  1. Zmieniam imiona zwierząt, nie podaję nazwy firmy, w której pracuję, nie wymieniam nazwisk właścicieli, moi klienci nie są moimi znajomymi na FB. Mimo tego wiem, że czytają mojego bloga. Więcej przychodzą do mnie ludzie, których na oczy nie widziałem i dowiaduję się, że dlatego iż czytali bloga. Anonimowość w sieci jest nie możliwa do osiągnięcia. Trzeba tylko się pilnować :) BTW. Nie przekreślaj tych koni, bo ja miałem leczyć krowy i świnie, a walczę ze szczurami :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najczęściej jest tak, że jeśli ktoś się zarzeka, że nigdy nie będzie czegoś robił, to kończy właśnie w takiej pracy :D Ze mną może być podobnie, jeśli przestanę się dusić przy koniach, bo nie jestem masochistką :D

      Usuń
  2. Przyznaję się, że kiedyś byłem ciekawe kim jesteś i zajęło mi jakieś 5 minut, żeby poznać twoje dane osobowe i i twój profil na fb a nie jestem jakimś psychofanem czy coś ;) A co do "robienia tego czego się nie lubi" to ja chciałem dostać się na weterynarię a wylądowałem na analityce medycznej i przez większość czasu nie żałuję ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Byłam świadoma tego, że można mnie dość łatwo znaleźć, ale z mojego doświadczenia wynika, że ludzie szukać nie potrafią albo ewentualnie im się nie chce :D Swoją drogą tą najbardziej oczywistą furtkę od jakiegoś czasu uszczelniłam. I zakładanie dwóch blogów na tym samym koncie dorzuciłabym do swojej listy błędów i głupot :P

      To dobrze, że nie żałujesz. Mam nadzieję, że w pracy nadal będziesz szczęśliwy! Ja weterynarię bardzo lubię, ale w samym studiowaniu denerwuje mnie wiele rzeczy. Gdy pewnego dnia opuszczę tę uczelnię, przygotuję moją własną listę rzeczy, które doprowadzały mnie do szału :D

      Usuń
  3. Też często zastanawiam się nad tą nieszczęsną kwestią anonimowości. Wszystko jest fajnie dopóki nie dochodzi do opisanej przez Ciebie sytuacji wezwania do dziekanatu. Chciałabym pisać jeszcze więcej, mam tylu ciekawych pacjentów, tyle studenckich anegdot... ale gdzieś z tyłu głowy pojawia się myśl, że niestety w dzisiejszych czasach nawet życzliwa, acz całkiem polotna twórczość ma swoją cenę. Myślę, że każdego, kto pisze choć trochę w stylu "pamiętnikowym", wplata jakieś szczegóły z bieżących zdarzeń można dosyć łatwo namierzyć, choć koleżanka z grupy, jak jej już podałam adres bloga, powiedziała że kiedyś czytała jakiś post, ale był na tyle neutralny, że nie pomyślała o mnie. Z drugiej strony są i ludzie na tyle odważni, że podpisują się imieniem i nazwiskiem na swoich blogach, instagramie czy tam gdzie tam piszą. Ale to już rzadziej bywają studenci :P.

    OdpowiedzUsuń
  4. Również zakładając blog miałam nadzieję na odrobinę anonimowości. Jednak zależało mi na tym, żeby podane do wiadomości publicznej była informacja w jakim mieście studiuję, bo właśnie informacji o życiu w Olsztynie mi brakowało kiedy sama szukałam przed pierwszym rokiem. Szczerze powiedziawszy nie przyszło mi do głowy, że podobne sytuacje jak wezwanie do dziekana mogą mieć miejsce. No cóż, trzeba bardziej uważać i chyba trzymać język za zębami. I tu się kończy wolność słowa...

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej Jaszczurko! Wiesz, jak to teraz jest? Człowiek się sparzył i nie wie już, o czym ma pisać. Chciałby wyrzucić stuprocentową prawdę, jak to naprawdę jest na tych studiach, jacy są ludzie, ale nie może. Przynajmniej w kontekście mojej uczelni, ja, na swoim blogu, muszę trochę udawać, że jest lepiej, niż jest. Zawsze mogę zostać wezwana po raź drugi, bo będą chcieli rozwiązać moje problemy z uczelnią, dostrzegając ten problem we mnie, a nie w jej strukturze.
    Za pierwszym razem (i miejmy nadzieję, ostatnim) otrzymałam wtedy wizytówkę do doradcy studenckiego, ponieważ na blogu skarżyłam się na stres, brak czasu i beznadziejność oraz że kilka razy podwinęła mi się noga na jakimś kolokwium/egzaminie. Doszukali się problemu jedynie we mnie, nie w sobie i zareagowali według mnie, trochę na pokaz.
    Co jeszcze.. tak, jak pierwotnie nie myślałam nawet, że ktoś z mojego roku mógłby donieść, tak teraz nie mam już pewności, bo tyle rzeczy powychodziło na wierzch, że zaczynam się po prostu bać. Ciągle zadaję sobie pytanie, co ja takiego komuś mogłam zrobić. I choć nie jestem chodzącym ideałem, nie zrobiłam nikomu żadnej krzywdy. Ba, niewiele się odzywam do innych, bo są z jakiegoś powodu nastawieni na mnie tak, a nie inaczej. Ostatnio dwie osoby, które nigdy jakoś nie przewinęły się przez listę moich znajomych, wyszły ze mną na piwo. Dwie różne osoby z moich studiów, w rożnym czasie wyszły że mną na piwo, tylko po to, żeby nadowiadywać się o mnie informacji. Teraz kontaktu brak. Takie życie.

    OdpowiedzUsuń