piątek, 22 maja 2015

Przyspieszony kurs wszystkiego

Wspominałam już, że znowu wymiotło mnie na praktyki do lecznicy. Przy tej okazji odkryłam, że każde miejsce rządzi się swoimi własnymi prawami i procedurami i coś, co w jednej klinice jest na porządku dziennym, w drugiej może być w ogóle nieużywane. Ale nie to jest główną myślą tego postu.
Będąc na obecnych praktykach, przechodzę przyspieszony kurs wszystkiego. Nikt nie patrzy na to, że jestem na drugim roku. Tylko na drugim roku. Identyczne kompetencje ma dowolny przechodzień z ulicy. Ale to nic. Nie ma kto asystować do operacji? Bam, już zakładają studentowi czepek, zawiązują maseczkę, pokazują jak się myć, zakładać rękawice i już student stoi przy stole operacyjnym. Jaszczurka za pierwszym razem była tak skołowana, że nie powiedziałaby nawet, jak się nazywa. A już na pewno nie była w stanie ogarnąć umysłem narzędzi, które leżały obok niej. Nie żeby się ich nie uczyła. Próbowała! Na własną rękę, oczywiście, ale wszystko było tak podobne do siebie, a wiedza książkowa taka sucha i nijaka... Dobra, nie mam nic na usprawiedliwienie.
Gdy trzeba też zszyć zwierzaka po sekcji, też nie ma żadnych wymówek. Drugi rok? Co z tego, że drugi rok? Nici są tu, narzędzia są tu, proszę bardzo. Tyle dobrego, że zawsze znajdzie się jakiś cierpliwy lekarz, który będzie stał za biednym studentem i korygował każdy jego ruch.
Tak, właśnie tego oczekiwałam. Już na wakacyjnych praktykach byłam gotowa na naukę i chłonięcie dosłownie wszystkiego, inna sprawa, że chęć do wtajemniczania mnie była raczej niewielka. Teraz zaś, rzucona od razu na głęboką wodę, powoli uczę się utrzymywać na powierzchni, bo pływaniem tego nazwać jeszcze nie sposób. Trzeba uczciwie przyznać, że najczęściej przynoszę więcej szkody niż pożytku. Nieraz dostawałam już za swoje doniosłe dokonania gigantyczny ochrzan lub byłam obiektem żartów całej kliniki, ale nie mam nikomu tego za złe. Sama nie mogę się nadziwić, jak mój mózg potrafi się nagle wyłączyć i zrobić coś tak głupiego, że aż brak słów.

Usłyszeć od klientki (siedziałam długo z nią i z jej psem, trzymając mu maskę z tlenem), że będę kiedyś świetnym lekarzem... Bezcenne.

5 komentarzy:

  1. Chłoń jak gąbka i wyciągnij średnią ze wszystkiego co zobaczysz. Pierwszego zwierzaka zaszyłem, przed rozpoczęciem studiów (skóra krowy po cesarce), na wolontariacie - chciałem obczaić o co w tej wecie chodzi. Nawet nie zdawałem sobie sprawy z istnienia czegoś takiego jak IGŁOTRZYMACZ :] Najfajniejsze w praktykach jest to, że ktoś Cię chce nauczyć za darmo. Korzystaj, bo po studiach za wszystkie nowości będziesz płacić. aha I nie martw się, po 6 roku nie będziesz się czuć wiele mądrzejsza :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wyobrażam sobie robić pierwszego szycia na żywym zwierzaku :D Musiałeś mieć chyba wrodzony talent do dziergania. Chociaż szyłam już parę zdechłych futrzaków, to i tak moje węzełki to bardziej wizja szalonego artysty niż dobry szew :D

      Usuń
    2. Nie powiedzialem, że to był dobry szew :) ale nie puścił i gospodarz nie gonił mnie z widłami. Co do talentu, to szczerze nie znosze chirurgii

      Usuń
  2. wow! dopiero w tym roku zaczynam weterynarie w Lublinie :) i jestem ciekawa, czy trudno dostać się na praktyki do lecznicy? gdzie dokładnie je odbywałaś? robi wrażenie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, nie jest trudno. Wystarczy trochę samozaparcia i dobrej woli. Miejsce mogę Ci podać na priv, nie chcę tego głosić wszem i wobec na blogu :)

      Usuń