sobota, 30 sierpnia 2014

Wolontariat dzień 8

Po spędzeniu tyle czasu w lecznicy, czuję się tam już w miarę pewnie. Troszeczkę jak u siebie. Tylko troszeczkę. Nadal nie potrafię się zmusić, żeby posiedzieć w pokoju lekarskim, ale już całkiem sprawnie poruszam się po świecie korytarzy, sali i gabinetów. Zjawię się tam w charakterze pomocy już tylko cztery razy. Trochę smutno.

Tym razem tylko dwie anegdotki z pacjentami w tle, bo większość przypadków była rutynowa do bólu. Szczepienie. Biegunka. Odrobaczenie. Obcięcie pazurów. Nieważne.

Najpierw o pani, która przyszła z pieskiem, który miał ewidentne objawy alergii skórnej. Doktor K. wystarczył jeden rzut oka.
- Kąpała pani ostatnio pieska?
- Tak, wczoraj.
- W jakim szamponie?
- Normalnym.
- Co to znaczy normalnym?
- No... Head&Shoulders.
Zonk. Nastąpił krótki wykład, w którym pani doktor usiłowała uświadomić kobiecie, że szampony dla ludzi nie nadają się dla zwierząt. pH naszej skóry jest niższe niż psiej. Kąpiąc pieska w szamponie dla ludzi, zaburza się pH jego skóry, to może być przyczyną wielu chorób i alergii. Właścicielka była autentycznie zszokowana. Jak to tak - przez szampon? Przecież ona od zawsze go kąpała w swoim i nic mu się nie działo. Ale, ale! Przecież wczoraj użyła szamponu męża. To przez to. Bo był przeciwłupieżowy. Na pewno przez to. Nie wiedziałam za bardzo jak skomentować to doniosłe odkrycie. Na szczęście doktor K. postawiła sprawę jasno: nie wolno. Ani w swoim ani w żadnym. Tylko psi szampon wchodzi w grę. Na szczęście wydaje się, że właścicielka wzięła sobie te słowa do serca, wyraźnie zszokowana tym, jaką krzywdę mogła zrobić pupilowi.

Drugi ciekawy przypadek to pies z rozciętą łapą. Jak dla mnie wyglądało to kiepsko. Rana głęboka i szeroka, można było pooglądać sobie ścięgna i kości. Część przeciętej opuszki zajęta martwicą. Najgorsze, że rana stara, bo co najmniej ze środy. Pies, jak to bywa, poszedł gdzieś w tango w niedzielę i nie wiadomo, kiedy dokładnie urządził tak sobie łapę. Pozostało pytanie, dlaczego właściciele czekali z przyjazdem aż do soboty? Ano bo na początku to tak źle nie wyglądało, ale potem pies zabrał się za lizanie i zrobiło się to, co widać.
Zapakowaliśmy szczekającego do gabinetu zabiegowego. Pojawił się dylemat, co tu zrobić. Doktor K. zaczęła od widowiskowego zrzucenia dopiero co założonych nitrylowych rękawiczek ("Mówiłam wam kiedyś, że nienawidzę tego dziadostwa? Nie? To już wiecie"), co sprawiło, że przed oczami stanął mi profesor B. od anatomii... Dobra koniec anegdotki. Gdy pani doktor miała już pełną swobodę ruchów, odcięła martwy fragment opuszki. Ale ranę trzeba było jakoś opatrzyć. Szycie nie wydawało się lekarzom najlepszym pomysłem, bo wtedy przyszyliby przykurczone palce w nienaturalnej pozycji. Poza tym było duże ryzyko, że przy takim napięciu szwy puszczą. Zdecydowali się więc na specjalny opatrunek, który dla mnie wyglądał jak kawałek styropianu (:D), ale miał zachowywać się rewelacyjnie po zetknięciu z raną. Niestety nazwy tego cuda nie zapamiętałam. W międzyczasie opowiadali mi o różnych rodzajach opatrunku, co sprawiło, że wszystko zdążyło mi się pomieszać. Mój mózg ewidentnie nie jest przygotowany na rozpoczęcie nowego roku akademickiego.

Po dniu z najbardziej wymagającą panią doktor w lecznicy, student ma prawo czuć się bezużytecznym w tym wielkim świecie weterynarii.
Już wychodziłam, żegnałam się z nią, gdy usłyszałam magiczne słowa:
- Jeśli przez te wszystkie lata nie stracisz tego entuzjazmu do zwierząt, jaki teraz masz, to będą z ciebie ludzie.
Zamarłam niczym spetryfikowana wzrokiem bazyliszka. W odpowiedzi dostałam przyjazny uśmiech.
- Niektóre dziewczyny na stażu... Szkoda mówić. Ostatnio była tu taka, na szczęście dla wszystkich już jej nie ma... Nie chciała się w ogóle zajmować zwierzakami w szpitalu. Pewnego dnia zaczęła opiekować się jednym psem - tyle na ile, oczywiście. Przynajmniej go głaskała. Zapytałam się jej, dlaczego zajmuje się tylko nim, a wszystkie pozostałe zwierzaki zostawia. A ona odpowiedziała mi, że ten jest taki śliczny, a wszystkie pozostałe brzydkie.
Ja nadal trwałam jak spetryfikowana, tym razem ogłuszona ludzkim ograniczeniem i tępotą, a pan siedzący na krzesełku w poczekalni pobladł jak ściana.
- Niech pani powie, że ona nie skończyła studiów... - odezwał się proszącym tonem.
- Proszę pana! - Szeroki uśmiech. - Oczywiście, że skończyła! To jest teraz pani doktor!
Mężczyzna w odpowiedzi osunął się nieco na krześle i rzucił filozoficznie:
- Dokąd ten świat zmierza...
No właśnie. Co się dzieje z takimi ludźmi, którzy dostają dyplom lekarza weterynarii, a ani trochę się do tej pracy nie nadają?

5 komentarzy:

  1. A co ma się dziać? Albo leczą albo pracują jako przedstawiciele farmaceutyczni. Zwykle jednak leczą...

    OdpowiedzUsuń
  2. Gdzie w internecie (logicznym wydaje się, że na stronie UP) znajdę te materiały na wejściówki itd? Jestem chyba ślepa z ekscytacji, bo nic takiego nie potrafię znaleźc. :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie rzeczy z reguły są na stronie konkretnego zakładu np. biochemii (http://biochwet.up.lublin.pl/) czy histologii (http://histologia.up.lublin.pl/). Na stronie UP były chyba tylko jakieś materiały z biologii. Prowadzący wszystko Wam powiedzą :)

      Usuń
    2. Na fizjologię, mikrobiologię, patofizjologię już trzeba gmerać w ksiązkach/materiałach od starszych kolegów.

      Usuń
  3. Ludzka głupota i tępota mnie zadziwia . . . Po co ktoś się pcha na 6 lat studiów, skoro potem ma takie podejście lub co gorsza nie jest pewien, czy to aby na pewno ten zawód, z którym wiąże przyszłość . . . Na szczęście odzyskuję wiarę, że będą jeszcze ludzie, czytając Twoje relacje z wolontariatu :) Twój entuzjazm jest zaraźliwy :D
    ~Ac ^^

    OdpowiedzUsuń