sobota, 9 sierpnia 2014

Wolontariat dzień 5

Po dwutygodniowej przerwie wróciłam do lecznicy, jak zwykle nie do końca pewna siebie, po części z powodu niebieskich włosów, zjeżonych dumnie na mojej głowie. Po części dlatego, że ostatni raz byłam tam dwa tygodnie temu. Szmat czasu. Wiele się u mnie zmieniło.

Hurra, Duet lekarzy z dnia trzeciego! Taka właśnie była moja reakcja, kiedy już weszłam do lecznicy. Chociaż nie, w sumie nie miałam większego czasu na przemyślenia, bo od razu zawołali mnie do pomocy przy badaniu USG. Zdążyłam tylko pobieżnie zerknąć na wypełnioną po brzegi poczekalnię. Wiedziałam, że szykuje się ciekawy dzień.

Ciekawy przypadek numer 1.
York z tajemniczymi objawami. W ciągu jednego dnia (a raczej jednego ranka) złapały go trzy ataki "padaczkowe". Zwymiotował żółcią, po czym padł zesztywniały na ziemię i trząsł się kilka chwil. Mi, zwykłemu laikowi, pierwsza na myśl przyszła padaczka. Podczas badania okazało się, że psa boli brzuszek. Dlatego doktor zasugerował, że te ataki mogły być spowodowane bardzo silnymi skurczami. Psiak dostał leki przeciwzapalne i rozkurczowe. Ma zgłosić się na wizytę kontrolną.

Ciekawy przypadek numer 2
Szczeniak z objawami neurologicznymi w naprawdę kiepskim stanie. Leczony poprzednio u jakiegoś wiejskiego lekarza weterynarii. Nie zrozumcie mnie źle, sama kiedyś chciałabym być takim wiejskim "weteryniorzem", ale już po raz enty trafia do nas zwierzę, które było nieskutecznie leczone w jakimś gabinecie na wsi lub w małym miasteczku. Nieważne. Szczeniak leżał bezwładny jak zwłoki, ale gdy tylko próbowaliśmy mu pobrać krew, podnosił nieziemski lament i nawet wyrywał łapę. Dlatego zostawiliśmy go u nas w szpitaliku. Z tego co jeszcze zauważyłam/dowiedziałam się - zwężone źrenice, w ogóle nie połyka śliny, nie trzyma się na łapach, wymiotuje. Ostatecznie dał sobie pobrać krew - morfologia w porządku. Wyników badań biochemicznych się nie doczekałam. Po kroplówce szczeniak uspokoił się, ale nadal nikt nie miał pojęcia, co się z nim dzieje. Zapewne ja już się nie dowiem, mam tylko nadzieję, że maleństwo przeżyje.

Ciekawy przypadek numer 3
Pies z kaszlem. Cała lecznica go słyszała. Dzięki temu łatwo było stwierdzić, że długo czekał. Kaszel miał od dwóch dni. Gdy tylko się zaczął, pies dostał tabletki na robaki. Nie przeszło. Temperatura w normie. Zrobiliśmy prześwietlenie. Wszystko w porządku. Co tu zrobić? Sama chciałabym wiedzieć, jak to się skończyło, ale dzisiaj było tyle do roboty... Pewnie byłam w szpitalu albo w zabiegowym.

Ciekawy przypadek numer 4
Pies z niemal całkowicie odciętą opuszką na tylnej łapie. Wszyscy, łącznie z szefem, zgodnie stwierdzili, że trzeba szyć, bo samo się nie zrośnie. Właściciel nie jest przekonany. Pyta o cenę. Szef mówi. Właściciel nie jest przekonany podwójnie. Musi się zastanowić. Zostaliśmy więc w psem. Połowa Duetu z szefem ustala, że trzeba by szyć w znieczuleniu ogólnym. Przychodzi żona właściciela. Mówi, żeby szyć. Hurra. Zakładamy wenflon. Niosę psa do gabinetu zabiegowego. Szef podaje narkozę. Pies zasypia. Wpada połowa Duetu i mówi, że właściciel stwierdził, że nie chce szyć tej psiej łapy, bo zadzwonił gdzieś do znajomego na wsi i tam zrobią mu to taniej. Szefowi opadają ręce. Mi zresztą też. Szef stwierdza, że jak pies jest uśpiony, a zgoda podpisana, to niech się wszyscy wypchają. Szyjemy. A raczej Szef szyje, a ja trzymam. Taki układ mi jak najbardziej odpowiada. Połowa Duetu melduje, że właściciel bardzo niezadowolony. Gotowy był wieźć psa w narkozie na tą wieś. Nie komentujemy. Potem przemykam przez korytarz z uśpionym psem na rękach. Szczęśliwie omija mnie konfrontacja.

Ten dzień był jak dotąd najlepszy! Po pierwsze, mnóstwo roboty i nieustanny przepływ klientów. Po drugie, uwielbiam pracować z Duetem, bo przy nich najwięcej się można nauczyć.
Dla przykładu, pani doktor kazała mi nabrać leku do strzykawki. Zamurowało mnie konkretnie, bo to było moje marzenie od samego początku, ale jak dotąd nikt nie pokazał mi właściwie, o co chodzi, a wiedziałam tyle, ile podejrzałam. Poprosiłam nieśmiało o jakąś demonstrację. To było na zasadzie: "robisz tak, tak i tak, koniec". Za wiele mi to nie dało. No dobra. 2,6 centymetra. Wybieram dobrą strzykawkę, "piątkę". Igły nie jestem pewna. Pytam. Niebieska. Biorę buteleczkę. Jak na złość - mało leku. Będzie źle nabrać. Ręce się trzęsą. Właściciele psa obserwują mnie z wyraźnym zainteresowaniem. Dwa wdechy na uspokojenie, próbuję. Kupa, nabrałam samo powietrze. Jeszcze raz. Dobra nasza! Powoli, ale nabieram. Kreseczki mienią mi się w oczach. Pytam, czy w porządku. W porządku. Odchodzę od stolika z lekami, czerwona jak burak albo i dwa. Z pewnością nie pokazałam się od tej profesjonalnej strony, ale byłam najszczęśliwsza pod słońcem.

4 komentarze:

  1. Pierwsze koty za płoty! Takie małe kroczki strasznie motywują prawda?
    Jak szczeniaczek? Wyszedł z tego?

    W tej robocie najważniejsze moim zdaniem jest skromność i szczerość, jeśli czegoś nie umiem/nie wiem/nie znam się to należy odesłać do specjalisty. Jeśli przychodzi do nas ktoś ze szczurem/świnką morską/psem a my przez całe życie siedzimy w bydle/koniach/świniach/drobiu to uważam, że jak najszybciej takiego zwierzaka trzeba odesłać (oczywiście jeśli sytuacja tego wymaga, jeśli jest to szczepienie etc. to wiadomo, że każdy sobie poradzi).
    Nie sądzę, żeby któryś z miastowych wetów byłby szczęśliwy, gdyby miał jechać do cielnej krowy, krowy z ketozą albo rzucawką. Ale to tylko oczywiście moje zdanie i mam nadzieję, że w tej kwestii się nie zmienię -> dobro pacjenta powinno być zawsze ważniejsze od mojego ego.

    OdpowiedzUsuń
  2. Niestety, szczeniaczka na drugi dzień musieli uśpić, bo nie było widać żadnej poprawy. Musiał być na silnych lekach uspokajających, bo inaczej wył, a właściciele nie mieli możliwości/pieniędzy/ochoty wieźć go na dokładną diagnostykę gdzieś dalej, choćby do Lublina.

    Ja mam jeszcze chyba za mało doświadczenia, by móc wyrobić sobie porządną opinię na temat wiejskich i miejskich lekarzy, ale to co piszesz, jest jak najbardziej sensowne i świat zwierzolecznictwa byłby piękniejszy, gdyby wszyscy myśleli tak samo :)

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja mam pytanie, co się potem działo z Panem-Niezadowolonym-Właścicielem? Pogodził się z faktem, czy robił awantury? Dobrze, że jego żona kazała szyć, bo nie wiadomo, co by mogło się jeszcze rozwinąć z długo otwartej rany :/
    ~Ac

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakoś się pogodził... Chyba :) Przynajmniej żadna awantura nie doleciała do moich uszu.

      Usuń